EN

19.09.2022, 10:14 Wersja do druku

Bieg po wolność

„Samotność długodystansowca" wg Alana Sillitoe’a w reż. Adama Sajnuka w Teatrze WARSawy w Warszawie. Pisze Justyna Kozłowska w portalu Teatrologia.info.

fot. Rafał Meszka/mat. teatru

Alan Sillitoe w kultowym opowiadaniu z 1959 roku zawarł wiele stwierdzeń dotykających istoty biegania, czyniąc z niego doświadczenie nieomal egzystencjalne: „wtedy myśli mi się doskonale”, „będę długodystansowcem biegnącym na przełaj swoją własną ścieżką, choćby mi na niej było bardziej źle”, „każdy taki bieg to całe życie – wiem, marne życie – ale całe życie pełne cierpień i szczęścia”. Colin Smith, główny bohater tego opowiadania, biega i myśli, a myśli gonią go jedna za drugą. Jest siedemnastolatkiem niezgadzającym się na pełną hipokryzji rzeczywistość. Pochodzi z robotniczej rodziny, w której „zawsze się dużo biegało, zwłaszcza wiejąc przed policją”. Za ostatnią kradzież trafia do poprawczaka, gdzie dyrekcja ma ambicję uczynić z niego porządnego człowieka. W zakładzie dano mu szansę na „ocalenie” siebie poprzez zajęcie pierwszego miejsca w biegu długodystansowym rozgrywanym w ramach zawodów. Smith zgadza się na bieganie, ale traktuje je jako szansę na wyrażenie swojego przywiązania do wolności. Bierze udział w wyścigu nie po to, by wygrać i rozpocząć karierę biegacza (nie jest przecież konformistą), lecz by zademonstrować własne zasady.

Adam Sajnuk, adaptując dla sceny Samotność długodystansowca, podzielił monolog głównego bohatera na trzech aktorów. Maciej Czerklański (jeszcze student warszawskiej Akademii Teatralnej), Michał Iwaszkiewicz (tegoroczny absolwent krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych) oraz Adam Rosa (ubiegłoroczny absolwent wrocławskiej filii AST) grają Smitha, będąc razem jednocześnie na scenie, płynnie wymieniając się jego kwestiami. Reżyser nie stworzył hierarchii wśród nich, każdy jest ważny, choć jednocześnie każdy jest inny. Różnią się wszystkim – nie tylko typem urody, ale przede wszystkim temperamentem scenicznym. Zabieg zmultiplikowania głównego bohatera spowodował uniwersalizację treści opowiadania, bo bolączki społeczne i egzystencjalne – o których Sillitoe pisze – rozszczepiają się na różne osobowości. To działanie dynamizuje akcję. Spektakl zyskuje dobre tempo, ani chwili nie nudzi. Ważne jest również, że w przedstawieniu opartym na dużej ilości tekstu, szybko go wypowiadający aktorzy są dobrze słyszalni. Słowa na scenie nie nikną.

Postaci w spektaklu noszą się jak dresiarze. Jeden ma kurtkę jeansową z napisem „Metallica” na plecach i z wezwaniem Kill them all. Zupełnie więc nie przypominają wychowanków poprawczaka z ekranizacji opowiadania dokonanej przez Tonyʼego Richardsona w 1962 roku (film wydaje się tylko daleką inspiracją dla twórców spektaklu). Tam strój Smitha i jemu podobnych był zuniformizowany (takie same koszule, krawaty i spodnie). Sajnuk nie tylko przeniósł wydarzenia do bliższej nam rzeczywistości, ale i zdecydował się na wprowadzenie na scenę współczesnych przekleństw oraz zjawisk kultury popularnej typu Facebook, Instagram, etc.

Aktorzy na scenie są sami. Grają więc nie tylko Smitha, ale i wcielają się w inne postaci pojawiające się w opowiadaniu: matkę, tajniaka, dyrektora poprawczaka. W książce i filmie ważną figurą jest matka Smitha. Patrząc na jej historię można zrozumieć, dlaczego życie jej syna tak się potoczyło. Colin opowiada, jak matka została wdową z kilkorgiem dzieci i kochankiem, którego miała jeszcze za życia męża. Za odszkodowanie po śmierci męża kupuje ubrania, telewizor i jedzenie przydatne w czasie oglądania telewizji. To kobieta prosta, chciwa i bardzo dumna. W spektaklu Sajnuka matka także się pojawia, choć na krótko – w scenie z tajniakiem gra ją jeden z aktorów. Dobra jest scena rozmowy Smitha z dyrektorem poprawczaka, a więc miejsca – jak rozumuje Colin – gdzie człowiek traci wolność, gdy ulegnie despotycznej kadrze. Zmiany postaci następują tu bardzo szybko, raz ten sam aktor jest tresowanym chartem (Smithem), raz tresującym (dyrektorem).

fot. Rafał Meszka/mat. teatru

Wydawać by się mogło, że ze względu na niewielkie rozmiary sceny Teatru XL, spektakl będzie mówił o bieganiu bez biegania (a przecież w książce i w filmie Smith biegał). W przedstawieniu wyraźnie wybrzmiewa cała filozofia długodystansowca, którą uraczył swoich czytelników Sillitoe. Sprowadzić można ją krótko do stwierdzenia, że bieganie przynosi wewnętrzną wolność i pozwala jasno myśleć. W takich momentach na scenie robi się dość lirycznie, bo w przypadku tego bohatera bieganie łączy się z jego życiem i emocjami. Finalny bieg, w którym Smith przedstawi swoją wewnętrzną niezależność, w spektaklu Sajnuka jednak się odbędzie. I również będzie na swój sposób spektakularny. Aktorzy, stojąc obok siebie, poruszają się w swojej małej, wyznaczonej dla siebie przestrzeni, wpatrzeni w widownię, ale wbrew pozorom jest to bardzo dynamiczna scena. Ich ruchy to ruchy długodystansowca, są zrytmizowane, czasem ciała wyginają się, chcąc pokonać widoczne zmęczenie. Odnosi się wrażenie, że aktorzy cały czas biegną, a wyczerpanie tym biegiem po wolność jest mocno odczuwalne.

Scenografia Katarzyny Adamczyk jest w przedstawieniu skąpa. Tworzy ją jedynie ścianka pokryta graffiti. Ważną rolę odgrywa światło, będące odpowiedzią na wypowiadane słowo. Grana na żywo muzyka elektroniczna (Michał Lamża i Wojciech Gumiński) została zintegrowana ze spektaklem, odpowiadając na kwestie aktorów i je dopowiadając. Jest ważnym elementem, niepokojącym w wielu momentach i zawsze blisko aktorów.

Ten krótki, bo trwający około godziny, spektakl, grany jest w ramach Społecznej Sceny Debiutów Teatru WARSawy, ale oglądając go można zapomnieć, że patrzy się na aktorów, którzy są dopiero na początku swojej drogi zawodowej.

Tytuł oryginalny

BIEG PO WOLNOŚĆ

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła