EN

17.02.2025, 10:56 Wersja do druku

Bez szczęśliwego zakończenia

„Odważna królewna Bluetka” w reż. Marii Margiel w Fundacji Dobra Passa; „Karolcia” w reż. Leny Frankiewicz we Wrocławskim Teatrze Lalek oraz inne inscenizacje klasyki dla dzieci. Pisze Magdalena Rewerenda, członkini Komisji Artystycznej X Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury „Klasyka Żywa”.

fot. Natalia Kabanow/ mat. teatru ("Karolcia", Wrocławski Teatr Lalek)

Klasyka literatury stanowi wyzwanie dla teatru, szczególnie tego kierowanego do młodej widowni. Większość wystawianych w polskich teatrach lektur i innych książek dla dzieci traktowana jest bezrefleksyjnie. Antykwaryczne inscenizacje nie próbują wchodzić w dyskusję z branymi na warsztat tekstami i zawartymi w nich komunikatami. Uwspółcześnienia zwykle są powierzchowne: polegają jedynie na użyciu współczesnego kostiumu lub wplataniu na siłę – często zupełnie niepasujących do konwencji spektaklu – powtarzających się elementów i motywów takich jak smartfony czy wzmianki o mediach społecznościowych. Jak zły sen powracają rapowane wstawki. Znakomita większość tych niewyszukanych prób przypodobania się młodej widowni kończy się fiaskiem – nie tyle przez chybione rozwiązania formalne (te ostatecznie w dużej mierze są kwestią gustu), ile przez przebrzmiałe modele narracyjne. W obliczu szybko zmieniającej się rzeczywistości, w której funkcjonują dzieci i młodzież, coraz trudniej udowodnić uniwersalność i komunikatywność tekstów dawnych opartych na założeniach i schematach w najlepszym razie przestarzałych, a często wręcz szkodliwych, najczęściej umacniających opresyjne hierarchie i genderowe stereotypy.

Twórcy i twórczynie, a także dyrektorzy teatrów rzadko wybierają nieoczywiste teksty klasyczne, stawiając na zachowawczy repertuar, gwarantujący zysk ze sprzedaży biletów. Gdy pojawiają się rzadziej eksploatowane tytuły, zwykle przedstawienia na ich podstawie, choć poprawne, są antykwaryczne (jak w przypadku „Dziennika Anne Frank”, Teatr Lalka w Warszawie, reżyseria: Zbigniew Brzoza) lub przez swą nostalgiczność trafiają raczej do dorosłej części publiczności (jak np. „Mikołajek”, Kujawsko-Pomorski Teatr Muzyczny w Toruniu, reżyseria: Jakub Szydłowski). Klasyka kierowana do młodej widowni teatralnej to jednak przede wszystkim nieciekawie zrealizowane inscenizacje lektur szkolnych i adaptacje baśni lub historii osnutych na baśniowych schematach fabularnych. Wśród nich najpopularniejszy jest temat pełnej przygód wyprawy kształtującej charakter bohatera (rzadziej bohaterki) i będącej rytuałem przejścia, nierzadko zwieńczonym małżeństwem. Ślub stanowi nagrodę za wcześniejsze niewygody zarówno dla mężnych rycerzy, jak i cierpliwych, ale smutnych księżniczek.  

Powracającym motywem jest składana na początku przedstawień dla dzieci obietnica, że spektakl zaskoczy publiczność: bohaterowie „Szelmostw Lisa Witalisa” (Teatr Baj Pomorski w Toruniu, reżysera: Antonina Brühl) zapewniają, że twórcy przygotowali „daję słowo, bajkę całkiem nową”, a burzący czwartą ścianę aktorzy grający w „Krawcu Panu Niteczce” (Zdrojowy Teatr Animacji w Jeleniej Górze, reżyseria: Waldemar Wolański) rozmawiają o tym, że powstały już bajki o wszystkim, ale ta, którą pokażą, będzie nietypowa. Są to jednak obietnice bez pokrycia – spektakle (te i wiele innych) są konwencjonalne i przewidywalne. Powtarzają stereotypowe schematy nawet wtedy, gdy usiłują je przełamać, jak np. „Baśń o rumaku zaklętym” (Teatr Lalka w Warszawie, reżyseria: Aneta Jucejko-Pałęcka), w której co prawda ukarani zostają bohaterowie usiłujący przemocą pojąć księżniczkę za żonę, ale w finale u jej boku zastępuje ich niewiele lepszy śmiałek. Problemem wydaje się sama potrzeba sięgania po teksty napisane w innym kontekście społeczno-politycznym. Trudno dziś uzasadnić wiele z klasycznych pozycji repertuarowych i przekazywanych w tych narracjach wartości, zwłaszcza w konwencjonalnych spektaklach.

Na ich tle ciekawie pozycjonuje się dramat Macieja Wojtyszki „Pożarcie królewny Bluetki”, który pod tytułem „Odważna królewna Bluetka” został wyreżyserowany przez Marię Margiel i pokazywany był między innymi w Teatrze Imka w Warszawie. Zarówno tekst, jak i jego inscenizacja wydają się krokiem w kierunku przełamania skostniałych schematów, ale zatrzymują się w połowie drogi. Dramat Wojtyszki, napisany w 1983 roku, sprawia wrażenie progresywnego jak na swoje czasy, bo znacząco wyprzedza współczesne myślenie o odwracaniu stereotypów dotyczących dzielnych książąt i cnotliwych dziewczynek prezentowanych w sztuce dla dzieci. Warszawski spektakl na podstawie tego dramatu jest raczej nieciekawy wizualnie przez plastikową scenografię (Ewa Magdalena Romanska) i przesadnie świecące kostiumy (Paulina Antoniewicz i Ewa Woźniak). Podejmuje jednak cenną próbę zdekonstruowania będącej wzorem dla dziewczynek postaci księżniczki: ładnej, grzecznej i posłusznej, wypatrującej dzielnego rycerza, który wybawi ją od pożarcia przez smoka. W spektaklu Margiel książę nie przybywa, a innym potencjalnym wybawcom brakuje odwagi i sprytu. Królewna buntuje się przeciwko narzucanym dziewczynkom społecznym normom i postanawia nie czekać na ratunek, ale wypełnić swoje przeznaczenie, dobrowolnie wchodząc do paszczy smoka. Mówi: „nie wszystkie bajki muszą kończyć się dobrze”. Oczywiście Bluetka nie ginie pożarta przez potwora – szczęśliwe zakończenie nadchodzi w trybie deus ex machina, nie z powodu domniemanej odwagi Bluetki, tylko przez ingerencję pomysłowej wróżki.

Zarówno fabuła, jak i przesłanie spektaklu są mocno chybotliwe, a jego progresywność fasadowa. Twórcy co prawda akcentują ważną tezę, że dziewczynki wcale nie muszą być z zasady ciche i ułożone, ale z historii nie wynikają żadne konsekwencje – ani dobre, ani złe – buntowniczego zachowania, bo intryga dzieje się poza sprawczością królewny. Ta nie tylko nadal jest instrumentalnie potraktowana, ale także wciąż powtarza ten sam, nieznacznie zmodyfikowany schemat: uratowana przez coś silniejszego od niej, za szczęśliwe zakończenie uznaje związek romantyczny z mężczyzną – nawet jeśli wyjątkowo nie jest nim książę, tylko paź. Co gorsza, choć spektakl obala stereotyp uległej dziewczynki, to karygodnie wzmacnia inny – dotyczący oczekiwań względem chłopców. W progresywnym i pseudofeministycznym przedstawieniu patriarchat ma się świetnie: królewna nie potrzebuje rycerza, by ją ratował, ale przesiąknięci strachem i płaczący mężczyźni nie zostają potraktowani ze zrozumieniem, ale wyśmiani. Siwabroda, Billy Sprężyna i Mifuszura mają – jak się zdaje – być postaciami komediowymi, ale zostają ośmieszeni za nieprzystające „prawdziwym” mężczyznom słabości. To, co zostaje w pamięci po spektaklu Margiel, to nie poczucie wyzwolenia królewny z opresyjnych norm, ale gloryfikowany i przekazywany dzieciom wzorzec toksycznej męskości.

„Karolcia” Leny Frankiewicz zrealizowana we Wrocławskim Teatrze Lalek to rzadki i nieoczywisty przypadek udanej polskiej adaptacji i inscenizacji tekstu klasycznego kierowanego do dzieci w minionym roku. Dobry wybór tekstu wyjściowego, jakim była zaadaptowana przez Sandrę Szwarc powieść Marii Krüger z 1959 roku, i dobór środków artystycznych sprawiają, że spektakl nie reprodukuje przestarzałych schematów obecnych zarówno w wielu lekturach szkolnych, jak i baśniach czy innych tekstach nimi inspirowanych. Twórcy i twórczynie nie próbują przypodobać się młodej widowni, choć w spektaklu pojawiają się nawiązania do współczesności: wzmianki o komiksach Marvela i grze „Pokemon” czy aluzje do postaci prezydenta miasta Jacka Sutryka, pojawiającego się na scenie z charakterystyczną łysiną i szarym kotem na kolanach.

Ten nawiązujący do wrocławskiej rzeczywistości detal to tylko element dobrze przemyślanej całości, w której środki formalne służą wyraźniejszemu wyakcentowaniu przesłania. Zarówno scenografia Agaty Stanuli, jak i kostiumy pozostawiają miejsce na wyobraźnię i umożliwiają teatralną magię w jej czystej i najprostszej postaci – np. w scenie z latającym tekturowym samochodem czy koralikiem puszczającym bańki mydlane. Całość przedstawienia osadzona jest w konwencji retro nawiązującej do stylistyki lat sześćdziesiątych. Widać to wyraźnie nie tylko w warstwie wizualnej, ale też choreografii (Zbigniew „Zibi” Karbowski), muzyce (Grzegorz Mazoń) i aranżacji piosenek. Strategia ta nie trąci myszką ani nie dystansuje młodych widzów od prezentowanych wydarzeń. Tworzy raczej efekt nietypowej baśniowej czy sennej krainy – trochę podobnej do naszej, a jednak innej; i codziennej, i uwodząco odrealnionej. Zamieszkująca ją tytułowa bohaterka staje się świetną przeciwwagą dla bajkowych królewien: choć trochę przypomina Śnieżkę, jest dziewczynką z krwi i kości, która mieszka w bloku, przeżywa przeprowadzkę do nowego miejsca i, uczy się odróżniać dobro od zła.

Spektakl sprawnie przeprowadza dzieci przez fabułę. W finale przedstawienia okazuje się, że rzekomo magiczny koralik, to zwykły przedmiot i nie ma więcej mocy niż serce i determinacja dziewczynki chcącej powstrzymać władze miasta przed zabetonowaniem zielonej dzielnicy. Co prawda postać Karolci powiela schemat dzielnych postaci dziecięcych, dźwigających na swoich barkach ciężar ratowania świata niszczonego przez dorosłych, ale jej portret psychologiczny jest autentyczny. Scenariusz – ostatecznie nieprzesadnie nowatorski – udowadnia, że kierowane do młodej widowni spektakle nie muszą prezentować bohaterek i bohaterów motywowanych materialną gratyfikacją czy obietnicą małżeństwa.

Ten udany, ale mimo wszystko niewywracający teatralnego stolika spektakl nie unieważnia problemu, jakim są wystawienia klasyki kierowane do młodej widowni. Oprócz wspomnianego umacniania w przedstawieniach klisz myślowych na temat płci, reprodukowane są w nich również wyobrażenia rasistowskie. Taką wymowę mają między innymi przypominające plemienne maski zwierząt w „Folwarku zwierzęcym” (Teatr Pinokio w Łodzi, reżyseria: Gabriel Gietzky), stylizowana na Turka postać zachwalająca „dobry kebab” w przedstawieniu „Krawiec Pan Niteczka”, obecność „dzikich” w „Koziołku Matołku w Afryce” (Teatr Lalek Banialuka w Bielsku-Białej, reżyseria: Marek Zákostelecký), a także wyraźna egzotyzacja mieszkańców dalekich krain w „Baśni o rumaku zaklętym”. Te szkodliwe komunikaty – czy to stanowiące dominantę problemową spektaklu, czy to będące pozornie nieistotnym detalem – stawiają pod znakiem zapytania sens wystawiania klasyki w teatrze dla młodej widowni w jej obecnym kształcie. Myślenie o teatralnym funkcjonowaniu tekstów dawnych kierowanych do dzieci aktualnie zdaje się przynosić więcej szkód niż pożytku i nie daje nadziei na szczęśliwe zakończenie. Twórcy i twórczynie opartych na klasyce spektakli dla dzieci właściwie nie proponują gier z konwencją i nie próbują proponować nowego spojrzenia na znane teksty, co nierzadko przynosi interesujące efekty w rewizjach klasyki dla dorosłych. Niestety w przedstawieniach kierowanych do młodej widowni nie widać ani tych strategii, ani żadnych innych – sięganie po klasykę najczęściej okazuje się pustym, koniunkturalnym gestem. Nieudane spektakle prowokują jednak do postawienia ważnych pytań o intencje i zamierzenia twórców i dyrektorów sięgających po klasykę i o to, czemu mogłaby ona służyć w teatrze dla dzieci.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne