Paryska publiczność podzieliła się na zachwyconych spektaklem i wściekłych - o "Ifigenii na Taurydzie" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego w Operze Paryskiej pisze Piotr Kamiński w Gazecie Wyborczej.
Ci, co przyszli do Opery Paryskiej na nowy spektakl Krzysztofa Warlikowskiego [na zdjęciu], wyszli zadowoleni. Ci, co przyszli na "Ifigenię na Taurydzie" Glucka - wściekli. Ci pierwsi odnaleźli słynny już styl scenografki Małgorzaty Szczęśniak, klatki z pleksiglasu i kostiumy z MHD, drugie plany i projekcje. Ci drudzy wyszli wściekli, gdyż zamiast "Ifigenii na Taurydzie" Christophera Willibalda Glucka dostali osobiste impresje reżysera. Buczenli, bo nie spodobała im się sceneria łaziebno-toaletowa, dom starców, lustro zamiast kurtyny, zapalanie światła na widowni w chwilach znaczących, soliści wśród widzów, dublowanie postaci, zapalone telewizory i nieme scenki (np. w czasie pierwszego recytatywu Ifigenii statyści odgrywają treść "Ifigenii", w czasie sceny Erynii nagi nastolatek z prześcieradłem w ustach zabija Klitemnestrę. Być może buczący mieli też Warlikowskiemu za złe, że sobie ułatwił życie: wyrzucił do kanału orkiestrowego sześ