„Labirynt. 13 bajek dla dorosłych” Michaela Endego w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU w Krakowie. Pisze Mateusz Leon Rychlak w Teatrze dla Wszystkich.
Teraz widzimy wszystko
w odbiciu lustrzanym i w zagadce.– Umberto Eco ,,Imię Róży’’
W opowieściach zdarzają się takie fragmenty, które wydają się czytelnikowi bądź widzowi znajome. Stary król, wierny sługa, zła królowa, diabeł, anioł, ukochana w pokoju na szczycie wieży i podróżnik czy też książę przewijają się na rozmaite sposoby zarówno w teatrze, jak i bajce. I właśnie spektakl „Labirynt. 13 bajek dla dorosłych” (reż. Krzysztof Jasiński) w Teatrze STU w Krakowie, będący adaptacją dzieła Michaela Endego „Zwierciadło w zwierciadle” (przekład Jan Korpanty), przenosi na scenę bohaterów, których można uznać za bajkowych i sportretować ich w zupełnie nieoczekiwany sposób.
Widzowie, przeniesieni do labiryntu, teatralnej sceny czy też cyrkowej areny, wprowadzeni są w atmosferę wyczekiwania na spektakl, który za sekundę ma się zacząć, tylko musi opaść kurtyna, zbudowana na kształt zwodzonego mostu. Scenografia (Katarzyna Wójtowicz) stanowi mieszankę bajkowego zamku i cyrkowej areny, co dodatkowo podkreślają liczne zabiegi techniczne (buchające słupy prawdziwego ognia) czy świetlne, imitujące np. linę, po której stąpa linoskoczek. Te efekty, dodatkowo wzmocnione rekwizytami, z których korzysta Sztukmistrz (Kamil Przystał/Marcin Zacharzewski), a także kostiumami niektórych postaci, w szczególności Kozła-Diabła (Michał Barczak/Jan Marczewski/Kamil Olczyk) i Anioła (Joanna Pocica/Sylwia Zelek Golonka), robią nieprawdopodobne wrażenie, zwłaszcza w dzisiejszym świecie teatru, gdzie coraz częściej odchodzi się od tajemniczych maszyn i prawdziwych efektów na rzecz wizualizacji multimedialnych (choć i w tym spektaklu nie brakuje multimediów wykorzystywanych często i czasami przewrotnie – za wizualizacje odpowiada Emila Sadowska). Jednocześnie ta niejako cyrkowa konwencja przypomina o tradycji Teatru STU i spektaklu „Szalona lokomotywa”, granym właśnie pod cyrkowym namiotem.
Przekaz spektaklu i ocena kreacji aktorskich zajmuje nieco czasu z uwagi na to, że pierwszym wrażeniem po opuszczeniu widowni jest konsternacja. Bo choć opowiedziana historia jest zrozumiała i spójna, to pozostawia nieodparte wrażenie istnienia drugiego dna, myśli ukrytej tuż za kolejnym rogiem nieskończonego labiryntu. Przechodząc od sceny do sceny, z jednej strony pojawiamy się w zupełnie nowym otoczeniu, nowym fragmencie historii, ale dzieje się to niezbyt gwałtownie, bohater następnej opowieści już jest z nami wcześniej, choć jeszcze o tym nie wiemy. Pośród tych przejść od jednej opowieści do drugiej tylko jedna postać pozostaje w zasadzie taka sama, jest to Wędrowiec (Robert Koszucki/Karol Bernacki), który spaja całą tę historię, poruszając się po kolejnych scenach, kolejnych korytarzach labiryntu na rowerze. Za to prawdziwą zdolnością mimikry, pojawiania się we wciąż nowych odsłonach, obdarzone są postaci Starej królowej (Beata Rybotycka/Maria Tyszkiewicz), Starego króla (Andrzej Róg/ Daniel P. Antoniewicz), Kozła i Panny młodej (Katarzyna Cichosz/Martyna Solska). W obserwowanej przeze mnie obsadzie aktorzy wyśmienicie wcielali się i przeistaczali, zachowując płynność akcji i nie pozostawiając niepotrzebnych przerw czy spadków napięcia.
Spektakl ten pełen efektów, igraszek z wyobraźnią i percepcją widza, okazjonalnych smaczków i odwołań do rzeczywistości i niektórych innych spektakli Teatru STU, nie mógłby obejść się bez muzyki Jana Kantego Pawluśkiewicza, wzmacniających znaczenie niektórych scen, budujących atmosferę lub nawiązujących nowy wątek (opracowanie muzyczne spektaklu Konrad Mastyło).
Wrażenie, jakie ten spektakl wywiera, jest silne, ale nie gwałtowne. Buduje napięcie i pozostawia wiele niedomówień, które możemy wypełnić własną wyobraźnią i emocjonalnością. Jeśli zabraknie widzowi dla nich pożywki, może sięgnąć po materiał źródłowy, czyli zbiór opowiadań Michaela Endego „Zwierciadło w zwierciadle” i odnaleźć to, czego doświadczył podczas przedstawienia.