Ocalić w sobie ośmiornicę – o spektaklu Ink Dimitrisa Papaioannou
Pierwszy obraz w spektaklu Ink wygląda następująco: po lewej stronie ciemnej, bezhoryzontalnej przestrzeni stoi tyłem samotny mężczyzna, znosząc cierpliwie potężny strumień opadającej na niego wody, dobywającej się pod ciśnieniem z umieszczonego po prawej stronie źródła. Wytrzymuje w tej pozycji kilkadziesiąt sekund, jakby istotą jego scenicznego bytu było prostu trwanie. Ów ciągnący się – wydawałoby się – w nieskończoność bezruch zostaje nagle przerwany pojawieniem się ośmiornicy, która atakuje mężczyznę. W gruncie rzeczy ona bohatera bardziej straszy, niż atakuje, ale faktem pozostaje jego instynktowna reakcja: unieszkodliwia ją jednym ruchem i zabierając ze sobą, rusza do źródła wody, żeby wymienić ją na szklaną kulę. Woda w tym spektaklu może być odczytywana na różne sposoby: jako żywioł, jako ludzka podświadomość, ale też jako pamięć, co w kontekście dalszych scenicznych zdarzeń wydaje się szczególnie nęcące. Bohater bierze do ręki ową kulę, żeby następnie przy jej pomocy zbadać naturę wody, spróbować w jakiś sposób ją ujarzmić, nadając jej kształt czy też starając się ją zamknąć w szklanym naczyniu. Próby te kończą się połowicznym sukcesem, woda bowiem rzeczywiście przestaje się lać, aczkolwiek próby podejmowane przez mężczyznę prowadzą donikąd. Zmęczony i zrezygnowany siada więc na krześle pod strumieniem, ale w taki sposób, że ma się wrażenie, iż wypływa on z jego głowy. Przeczucie więc, że woda może się tu przeistaczać w podświadomość czy pamięć, nabiera głębszego sensu. Papaioannou znowu rozciąga czas, a w mojej głowie pojawia się znienacka Hemingwayowski stary człowiek.
Owo skojarzenie okaże się zresztą trafne, gdyż po chwili pojawia się na scenie nagi, znacznie młodszy od bohatera mężczyzna. Czasownik „pojawia się” zresztą nie jest tu adekwatny, gdyż kolejna „ludzka ośmiornica”, w roli której niewątpliwie zostaje obsadzony ów młody chłopak, „zaatakuje” bohatera w podobny sposób jak ta pierwsza. Wyłoni się z morza jako jego dar, żeby początkowo mężczyznę przestraszyć, następnie oswoić, a w końcu porzucić i przez to porzucenie czegoś nauczyć. W finale okaże się, że cała ta opowieść była tylko snem, sekwencją przepięknych surrealistycznych obrazów, wymalowanych przez Papaioannou za pomocą kilku po mistrzowsku zestawionych ze sobą elementów: wody, rekwizytów, światła, układów choreograficznych, wreszcie najważniejszych w tym spektaklu – dwóch pięknych ludzkich ciał. W epilogu spektaklu bohater znowu powróci do ponurej, bezhoryzontalnej i ciemnej rzeczywistości, żeby z goryczą skonstatować swoją samotność, brak celu i perspektyw. Nie mając za bardzo czym się zająć, weźmie się do oprawiania upolowanej na początku ośmiornicy – w końcu, żeby trwać, trzeba jeść.
Jak już napisałem, piękno teatru Dymitrisa Papaioannou, ale też i jego sens, uwidacznia się w hipnotyzujących obrazach, składających się w wielopoziomową i mieniącą się znaczeniami narrację. Wśród tych wyobrażeń – komponowanych na żywo przez samego Papaioannou, grającego postać mężczyzny wraz z partnerującym mu w roli chłopaka, tancerzem Šuką Hornem – pojawiają się też odniesienia do europejskiego malarstwa. Są one o tyle istotne, że wprowadzają różne warianty perspektywy, z jakiej można się przyglądać scenicznej relacji: mężczyzna – chłopak. I tak ikonograficzne odwołanie do figury św. Sebastiana wprowadza kontekst homoseksualnej miłości, Narcyz Caravaggia – przywołuje spotkanie dwóch skrajnych jaźni tego samego człowieka, wyobrażenie Apolla i Marsjasza Ribery – kwestię artysty i jego dzieła, Martwy Chrystus Holbeina – spotkanie starego człowieka ze śmiercią, wreszcie Iwan Groźny Riepina – dramatyczną relację ojca i syna. Wszystkie te obrazy, przywoływane być może tylko przez moją podświadomość, prowadzą mnie (a wraz ze mną i Was), poprzez określoną tematykę i formy, do sedna teatru Dimitrisa Papaioannou, którym jest nagie ludzkie ciało. To ono staje się tu polem bitwy, orężem zaś w tej walce okazują się radość i smutek, czułość i przemoc, miłość, i śmierć, a wszystko po to, żeby tak naprawdę wygrać – a może tylko nie przegrać – swojego życia.
Bohater Ink tę walkę chyba przegrywa, o czym świadczyć może finałowa scena wspomnianego przeze mnie snu, będąca desperacką próbą uratowania się mężczyzny poprzez sztukę. Obsadzenie jednak siebie w roli władcy (skojarzenie z szekspirowskim Prosperem chyba nieprzypadkowe), przy jednoczesnym sprowadzeniu osoby swojego kochanka/syna/lepszej wersji siebie do poziomu niewolnika (Kaliban), to chyba najsmutniejszy i najgorszy pomysł bohatera (znakomity motyw użycia w tym czarno-białym świecie czerwieni, pochodzący z kreteńskiej szkoły pisania ikon). Aczkolwiek chyba trudno od mężczyzny wychowanego w prostym, patriarchalnym systemie czarno-białych wartości wymagać, że będzie on działał według reguł innych niż te, które ma w głowie. Taki proces wymaga bowiem czasu, umiejętności spojrzenia na siebie i swoje życie z dystansem oraz przede wszystkim chęci do zmiany. Sen bohatera kończy się więc poruszającym obrazem buntu chłopaka, obrazem brutalnie w całej swej rozciągłości oskarżającym mężczyznę i jego smutny świat. Sztuka, którą on uprawia nie zmienia ani jego, ani jego miejsca w kosmosie, ale już przeglądająca się w tej opowieści sztuka Papaioannou – tak, czego dowodem jest jego fantastyczny spektakl.