„AUTOterapia” w reż. Mateusza Przyłęckiego w Teatrze Kana w Szczecinie. Pisze Daniel Źródlewski na blogu Teksty Źródłowe.
Szczecin artystyczną stolicą aktywizmu społecznego Taki śmiały wniosek można wysnuć po ostatnich tutejszych teatralnych premierach. W sumie zaczęło się jeszcze za kadencji Jakuba Skrzywanka, który do repertuaru Teatru Współczesnego wprowadził publicystykę społeczną – „Edukacja seksualna” (zgodnie z tytułem), „Sen Nocy Letniej” (seks osób z niepełnosprawnością) czy „Spartakus” (stan psychiatrii dziecięcej oraz problem tożsamości płciowej wśród jej pacjentów). Wszystkie te produkcje nie tylko opisywały społeczne problemy, ale też dopingowały do działania i zmiany. Do tej listy doszły jeszcze dwa ważne tytuły – spektakl o wykluczeniach komunikacyjnych „Nie Twoja kolej, Kochanie” w Teatrze Małym oraz właśnie „AUTOterapia” – najnowsza propozycja Teatru Kana. „To rzecz o tym jak jeżdżą Polki i Polacy.
Reżyser Mateusz Przyłęcki dał się poznać szczecińskim teatromanom wielokrotnie. W Teatrze Współczesnym przygotował „Życie/instrukcja obsługi” (2008) oraz „Tango” (2010). W Teatzre Kana zaś wyreżyserował udany i lubiany przez publiczność teatralny pendant „Projekt: Matka” oraz „Projekt: Ojciec” (2016), a także przepiękną i mądrą „Lailonię” (2009) na podstawie filozoficznych bajek Leszka Kołakowskiego. Miał zatem komfort pracy ze znanym doskonale zespołem. Pisząc nowy spektakl mógł znakomicie dopasować scenariusz, formę i postaci do temperamentu aktorów. Skrzętnie to wykorzystał.
Najmocniejszą stroną „AUTOterapii” są scenariusz oraz jego forma czy struktura. Przyłęcki w wielu swoich spektaklach jest także dramaturgiem lub scenarzystą, tak też jest w tym omawianym przypadku. Tym razem sięgnął do głośnego reportażu z Wydawnictwa Czarne „Wszyscy tak jeżdżą” Bartosza Józefiaka oraz felietonów, wywiadów prasowych, a nawet youtubowego kanału Kasi Kozuń, kierowczyni taksówki taxiMama_kasia. Z fragmentów książki, artykułów czy transkrypcji nagrań powstał znakomity tekst, stanowiący intrygującą kompilację o różnych stylach, formach, a przede wszystkim zróżnicowanym języku. To pozwoliło na stworzenie świetnego rytmu przedstawienia i sięgnięcie po różnorodne techniki teatralne i aktorskie. Jednorodny stylistycznie tekst nie pozwoliłby na taką dynamikę i żonglowanie teatralną materią.
Kolejnym atutem spektaklu Przyłęckiego są… proporcje. Mowa o racjonalnym, adekwatnym i precyzyjnym rozłożeniu akcentów i emocji. Oczami wyobraźni widzę reżysera stojącego na kanneńskiej scenie z zestawem naczyń i urządzeń służących do odmierzania ilości substancji sypkich i ciekłych, mierzenia temperatury, długości, wagi, czy wszelki innych jednostek miar. Odmierzał nimi jednak nie produkty spożywcze czy jakieś chemiczne ustrojstwa, lecz odpowiednie proporcje humoru, powagi, wzruszenia, ironii, przestrogi, sarkazmu, etc. Podobnymi urządzeniami wyznaczał jeszcze charaktery współtworzonych z aktorami postaci. Brawo! To proporcje idealne.
Wspominana struktura scenariusza zakłada powoływanie niezwiązanych ze sobą narracyjnie (oczywiście tematycznie już tak!) krótkich epizodów. Każda ze scenek utrzymana, jak to jazda samochodem, w szybkim tempie i dobrym rytmie. Nie ma tu choćby chwili nudy czy znudzenia. Bohaterami są różni użytkownicy dróg, przedstawiciele zmotoryzowanych zawodów, przeciwnicy i zwolennicy liberalnych i zrównoważonych rewolucji w urządzaniu miast. Poznamy zatem kierowców amatorów i kierowców zawodowych, wytrawnych i niedzielnych. Będą zabawne perypetie użytkowników bla bla car, kobiety-taksówkarki, Polaków za granicą, Ukraińca pracującego w dużej firmie spedycyjnej, kurierów, kierowców busów, zajrzymy też do warsztatu samochodowego. To szerokie, niemal retrospektywne spojrzenie, pozwala traktować spektakl Przyłęckiego jako wyczerpujący reportaż, a nawet analizę „stanu zastanego”. I choć w opisie przedstawienia pada, że „w 2023 roku w Polsce w wyniku wypadków na drodze życie straciły 1 893 osoby. 91 procent tych wypadków miało miejsce z winy kierowców”, to Mateusz Przyłęcki nie skupia się na stereotypach, ale rzetelnie próbuje oddać głos każdemu z użytkowników dróg. Także pieszym i rowerzystom (sic!). Nie próbuje demonizować czy fałszować rzeczywistości, ale tłumaczy i odkrywa niuanse i tajniki (także zawodowe) pozwalając na obiektywną ocenę.
To teatralna metafora spokojnej, cierpliwej, esencjonalnej dyskusji. Dalekiej od typowych i wulgarnych pokrzykiwań kierowców, w ten sposób komentujących drogową codzienność. Zresztą w jednej ze scen odnajdziemy apel o stworzenie nowego, pokojowego (!) i niewulgarnego kodu porozumiewania się na drogach. Trafne i… ładne. Poruszające i przerażające są drastyczne sceny z imitacjami wypadków. Tak! Trafne i… cholernie potrzebne. Czasami ta dosłowność jest jedynym wyjściem, by zrozumieć co (i dlaczego) złego dzieje się na polskich, i nie tylko polskich, drogach. Temu słuzy także przywołanie jednego z najdrastyczniejszych, ale jednocześnie obrazowych, „cytatów”: pieszy jest przegrany, bo jest miękki.
Spektakl rozpoczyna animowana na żywo sekwencja z wykorzystaniem kamer o wysokiej rozdzielczości à la multimedialne arcydzieła mistrzów gatunku z Agrupación Señor Serrano z Hiszpanii, znane z kilku ich wizyt na Kontrapunkcie. Kolejne sceny będą jednak (na szczęście!) budowane analogowo, bliżej im będzie do scenograficznej i rekwizytowej kreatywności rodem ze znakomitego „Sit down tragedy” przygotowanego przez Kanę wraz z Teatrem Akhe. Przestrzenie kolejnych scen tworzą aktorzy, wydobywając zza kulis (horyzont sceny przypominjący wjazd do automatycznej myjni) samochodowe sprzęty – fotele, opony, znaki, słupki itp. Ten archaizm przydaje produkcji sznytu prawdziwości i realności. Wyposażone w kółka samochodowe fotele tworzą mniejsze i większe pojazdy, opony stają się stolikami albo siedziskami, statywy – słupkami dla znaków, a pachołki drogowe mogą być kapeluszem i megafonem (oraz czymś ;-) jeszcze). Przyłęcki rewelacyjnie tworzy sytuacje drugiego planu i tła. To szkice kolejnych postaci, np. pies (w przepysznej interpretacji Piotra Starzyńskiego). Przezabawnymi genialnym pomysłem jest znany ze ścian warsztatów samochodowych... kalendarz z gołymi babami. Tym razem właśnie jako ”żywa” scenografia z wartą uwagi brawurą Karoliny Sabat (+ wykorzystanie pachołków jako… piersi).
Każdej scenie „jazdy” samochodem towarzyszą typowe dla tej czynności ruchy. Pasażerowie i kierowcy trząsa się, poskakują, wychylają na zakrętach czy ostro zginają przy nagłym hamowaniu. Wszystkie te gesty są zarysowane subtelnie i przezabawne. Idealna koordynacja tych nienaturalnych przecież w momencie scenicznego „bezruchu” figur to zasługa Elizy Hołubowskiej, która opracowała choreografię i ruch sceniczny. Sekwencje ruchowe, a nawet taneczne (!) pojawia się w „AUTOtertapii” znacznie częściej. Z podobną finezją i urodą (w tym „Polonez na zebrze”!).
Ciekłym pomysłem są dowcipne hasła nadrukowane na koszulkach aktorów, a stanowiące symboliczne hasła dla poszczególnych scen, np. „Lewy pas to nie kółko różańcowe”, „Masz małego? Zatrąb”, „Za szybko? Teściową odwożę”.
Cała czwórka aktorskiego zespołu Kany świetnie odnalazła się w skomponowanym przez Mateusza Przyłęckiego scenicznym świecie „AUTOterapii”. Każdy z nich wciela się w kilka postaci o skrajnie różnych temperamentach. To wymaga od aktorów nie lada skupienia i finezji, by nie przeszarżować w intensywności emocji kolejnych wcieleń.
Dariusz Mikuła tworzy bohaterów o stateczniejszych i stabilniejszych charakterach, a czyni to z klasą i wyczuciem. Na najwyższe uznanie zasługuje jego pełna spokoju prezentacja „Planu zrównoważonego rozwoju publicznego transportu zbiorowego dla miasta Jaworzno”. Aktor powinien być rozchwytywany przez wszelkie miejskie, gminne, powiatowe czy wojewódzkie samorządy albo Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad, by takim mowami wygaszać lokalne konflikty i skutecznie powstrzymywać protesty przed planowanymi zmianami. Filmowe nagranie jego wywodu na temat „świętej przepustowości” (kameralizacja dróg) mogłoby stanowić manifest albo spot „promocyjny” dla wymienionych powyżej instytucji. Kiedy jednak trzeba Mikuła porzuca ów spokój i rusza do boju (!). Teatralnego, oczywiście. Brawurowo wkręca kobietę odbierającą z warsztatu samochód, zaraz potem szarmancko zjawia się w świetle estradowego reflektora, by w kolejnej scenie żenująco bronić się przed zarzutami spowodowania wypadku. Później wraz z Piotrem Starzyńskim tworzą (kultową od pierwszych taktów) taneczną scenę, w której krokiem Poloneza pokonują przejście dla pieszych. Ich taniec na zebrze bawi do rozpuku, to jedna ze scen, która na długo pozostanie w pamięci każdego widza.
Wspomniany Piotr Sarzyński zachwycił (zauroczył?) interpretacją kierowcy zza wschodniej granicy, w której bezbłędnie i konsekwentnie imitował ukraiński akcent. Notabene ta scena, obok walorów aktorskich, porusza ważny problem wykorzystywania pracowników (12 godzinny dzień pracy!). Powyżej wspominałem już o interesujących epizodach jako pies oraz o brawurowym Polonezie. Jest jeszcze absolutnie niepodrabialny mechanik samochodowy. Powiedzenie o przeklinaniu jak szewc ewidentnie wymaga redefinicji. Starzyński robi to przesoczyście i z… gracją (sic!).
Bardzo dobrze w wielopostaciowej formie spektaklu odnalazła się Karolina Sabat. Aktorka płynnie i wiarygodnie żongluje emocjami i charakterami swoich bohaterek, a reżyser „Obdarował” ją faktycznie wieloma wcieleniami. Jej pogodne usposobienie i szczery uśmiech czarują widzów, a w jednej ze wspominanych powyżej epizodycznych postaci nawet…. (sic!). Ileż dystansu i humoru potrzeba dla takiej kreacji! Albo, by podjąć się roli Yanosika, czyli… antyradaru. Później Sabat niezwykle bawi jako Taxi Mama (tu znów górą jej pogodność), by za chwilę niemiłosiernie wzruszyć i wystraszyć w poruszającej opowieści o wypadku busa.
Podobnie przejmującą opowieść o tragicznym zdarzeniu opowiada w finale spektaklu Bibianna Chmiak. Ta scena pozostawia w widzach porażającą i cholernie smutną refleksje i jednocześnie przestrogę. Aktorka wcześniej kreuje m.in. oszukaną przez mechaników klientkę warsztatu, rozmówczynie Ukraińskiego kierowcy, a wreszcie prowadzącą autobus.Trzeba zobaczyć jak niesamowicie dla tej postaci Chimiak zmienia się fizycznie. I to nie tylko za sprawą czapeczki z daszkiem, ale dzięki mimice, gestom, sylwetce, a nawet zmianie sposobu chodzenia. Odwaga i siła charakteru jej postaci jest równa gabarytom pojazdów które prowadzi. Ta postać każe inaczej spojrzeć na stereotyp „baby za kierownicą”!
W dynamice spektaklu, ale też wyrazistości i naturalności bohaterów, pomagają znakomicie napisane dialogi. Cała czwórka aktorów podaje tekst z niesłynną lekkością i pełnym zrozumieniem i zaufaniem (!) do treści. Rzadkośc
Nie, kierowcy nie są nękani! Nie, nie są ciemiężeni! Wszelkie zmiany kodeksu drogowego, taryfikatora mandatów, i wreszcie nowe spojrzenie na drogową infrastrukturę, mają przysłużyć się bezpieczeństwu. Czym jest siedem minut spóźnienia na spotkanie wobec ludzkiego życia? A nawet życia zwierząt, bo i o nich Mateusz Przyłęcki nie zapomniał. Jego „AUTOterapia” winna być terapią obowiązkową dla wszystkich użytkowników dróg – kierowców, pasażerów, pieszych, projektantów i budowniczych dróg, a także kształtujących je decydentów. Opróćz walorów praktycznych, to cholernie dobry spekatkl, o (wspomnianych w tekście) idelnych teatralnych proporcjach.
Na marginesie 1: Acha! Nie mam prawa jazdy. Nigdy w życiu nie prowadziłem żadnego pojazdu mechanicznego.
Na marginesie 2: A gdyby tak z „AUTOterapii” i „Nie Twoja kolej, kochanie” Współczesnego stworzyć teatralny dyptyk albo dwupak? Grywać razem lub za jednym wspólnym biletem. Mógłby powstać ciekawy społeczny „produkt” pozwalający zrozumieć ważne i ważkie problemy.