To był fantastyczny debiut w Salzburgu. Kiedy po spektaklu "Trubadura" Artur Ruciński wyszedł do ukłonów, ponad dwa tysiące widzów niemal w komplecie, zaczęło głośno krzyczeć na jego cześć. Większe owacje dostała tylko faworytka festiwalowej publiczności, Anna Netrebko - pisze Jacek Marczyński z Salzburga.
Polski baryton w pełni wykorzystał szansę, jaką otrzymał wraz z nagłym zastępstwem Placida Domingo w roli Hrabiego Luny w "Trubadurze" Verdiego. Widzów zjednał sobie właściwie od pierwszej sceny, ze swym udziałem. Jest w niej efektowny tercet, w którym miał za partnerów Annę Netrebko (Leonora) oraz tenora Francesco Meli (tytułowy trubadur Manrico) - przedstawiciela dawnej dobrej włoskiej szkoły śpiewania, którą współcześnie słyszy się coraz rzadziej. Już w tym fragmencie Polak pokazał, że nie jest tylko dublerem, jak chcieli go traktować ci, którzy kupili bilety głównie po to, by posłuchać Placida Dominga. A kiedy niespełna pół godziny później wykonał popisową arię Luny, odniósł bezapelacyjne zwycięstwo. Polska publiczność nie bardzo ma świadomość, w jakiej formie jest obecnie Artur Ruciński. W kraju śpiewa coraz rzadziej i zwykle w repertuarze, który nie jest obecnie jego specjalnością. Jego głos nabrał siły i mocy, na