EN

2.06.2021, 10:56 Wersja do druku

Ariel władający jidysz, w teatrze czyli nigdzie

"Der Szturem. Cwiszyn/Burza. Pomiędzy" w reż. Damiana Josefa Necia z Teatru Żydowskiego w Warszawie na XXV MFT Kontakt w Toruniu. Pisze Tomasz Domagała w oficjalnym dzienniku festiwalowym DOMAGAŁAsięKONTAKTU2021.

fot. Natalia Kabanow

Wtorek, 1 czerwca 2021

Główną postacią szekspirowskiej Burzy jest Prospero, ale w spektaklu Damiana Josefa Necia staje się postacią drugoplanową, podobnie jak Kaliban czy inni uczestnicy tego arcydramatu. Na plan pierwszy wysuwa się bowiem Ariel, sługa Prospera, spełniający wszelkie rozkazy, nawet te najbardziej niemożliwe do wykonania czy należące do sfery opierającej się ludzkim mocom. Jest duchem, który – w zamian za uwolnienie z więzienia – obiecał Prosperowi pozostawać przez jakiś czas na jego rozkazy. Interpretacji tej postaci było mnóstwo, aczkolwiek najczęściej czytano ją jako personifikację wolnego ludzkiego ducha, inteligencji czy niczym nieskrępowanej człowieczej myśli. W spektaklu Teatru Żydowskiego Ariel rozpoczyna opowieść, leżąc w centralnej części podestu łączącego dwie ściany białych pasów, będące jednocześnie wejściami/wyjściami do/z tej przestrzeni (scenografia autorstwa Marty Wieczorek i Macieja Czuchryty). Choreograficzny prolog (Szymon Dobosik) sugeruje jakieś jego narodziny, może zbudzenie ze snu, a może zmartwychwstanie. Grający Ariela Jerzy Walczak, ubrany w szary, ściśle przylegający do ciała kostium i lateksowe czarne buty na obcasie, powstaje i zaczyna nam opowiadać tę historię. Będzie na pewno jej narratorem i głównym bohaterem. Za moment zaś okaże się, że jeszcze kimś innym.

Ariel, którego imię z hebrajskiego znaczy lew Boga, wygłasza  na początku spektaklu takie słowa: to jest opowieść o duchach, opowiadana w czasach nieśmiertelności, Śmierć przestała istnieć, ale niekończąca się przyszłość oznacza również niekończącą się przeszłość. Podążają za nami widma zrodzone z najgłębszego bólu. Sami wolelibyśmy nie żyć. Od razu więc wiadomo, że w tej opowieści Ariel będzie siłą znacznie od Prospera (Henryk Rajfer) potężniejszą, siłą być może na chwilę przez niego ujarzmioną, ale na pewno o wiele starszą i dużo bardziej pierwotną. Gdy się wreszcie okaże, że tytułowa burza stanie się w zamyśle twórców określeniem Zagłady, postać Ariela, który ową burzę przecież na życzenie Prospera rozpętał, stanie się trochę mniej tajemnicza. W takim ujęciu można by przecież Ariela uważać za emanację starotestamentowego Jahwe, jego prawą rękę, zesłaną na ziemię z interwencją, Zagładę zaś (zgodnie z literą Szekspira) za rodzaj kary, sprowadzonej na swoich braci przez żądnego zemsty Prospera, ubranego akurat tutaj w kostium bogatego przedwojennego żydowskiego kupca. Jak by to miało wyglądać konkretnie, w kontekście rzeczywistości dwudziestolecia międzywojennego, nie bardzo wiadomo, gdyż koraliki wzajemnych żydowskich stosunków społecznych nie są nawleczone w przedstawieniu wystarczająco komunikatywnie. Nie jestem ekspertem w tematyce żydowskiej historii, ale takie ujęcie tematu wpisuje się na pewno w podejmowane – wielokrotnie i w różnych momentach powojennej rzeczywistości próby zrozumienia Shoah – zarówno przez tych, co ją przeżyli, jak i następujące po nich pokolenia.

fot. Natalia Kabanow

Interesująco wygląda też w tej metafizyce miejsce ofiar Holocaustu: byłyby one duchami, których status w czasach nieśmiertelności jest właściwie niepojęty; są bytami, które nie mieszczą się w żadnej opowieści. Mogą wprawdzie pojawić się na scenie w kostiumie szekspirowskich postaci, ale od razu ten literacki świat rozsadzają, a dzieje się tak, gdyż jedyną opowieścią, w której grają jakieś rolę, jest ta boska, snuta przez Ariela, do niej zaś z zasady nikt nie ma dostępu – zwłaszcza dzisiaj, kilkadziesiąt lat po Zagładzie. Gdy się na to popatrzy w ten sposób, zabieg, żeby spektakl odbył się w martwym właściwie języku jidysz, jest wstrząsający. Niemożność bowiem zrozumienia ofiar „burzy”, ich losu oraz miejsca w świecie po niej następującym, staje się dodatkowo mistyczna i niepojęta.

Ciekawe, że sam tekst Szekspira jawi się w spektaklu Necia jako kostium odkrywający nam metafizyczny porządek świata i okrucieństwo Boga, bawiącego się nami i kosmosem z sobie tylko znanych przyczyn. Poruszająco w tym kontekście wypada scena ślubu Mirandy i Ferdynanda. U Szekspira jest to moment końcowego happy endu; rytuał, łączący znowu to, co rozdzielone i przywracający właściwy, dawny porządek świata. Scena w sumie tyleż radosna, co pełna utopijnej goryczy, nie mamy bowiem przekonania, że wszystko w życiu się tak dobrze kończy. U Necia jest inaczej: po pierwsze, wydarzenia szekspirowskiej fabuły to tylko moduły czasu, w których migają nam uchwycone w jakimś ludzkim skurczu przedwojennej pamięci ofiary Holocaustu, po drugie, na skutek przemyślanej obsady, Miranda (Wanda Siemaszko) jest znacznie starsza od swojego ojca i z racji wieku bliżej jej na tamtą stronę, niż jakiejkolwiek innej postaci spektaklu. Najważniejsze jednak jest to, że w postać Ferdynanda wciela się Ariel, czyli Bóg. Scena wesela zamienia się więc w scenę śmierci, Miranda zaś, oddając rękę Bogu, przemienia szczęśliwy, acz utopijny finał dramatu Szekspira, w tragiczny, a zarazem prawdziwy ludzki koniec. Jeszcze tylko Ariel wyjdzie z roli, odmówi Kadysz i ofiara zostanie spełniona. Postaci mogą wrócić do szekspirowskiego Mediolanu. My już jednak wiemy, że Mediolanu ani Neapolu nie ma, bo to tylko figury na teatralnej szachownicy. Jest bezczas, z którego nie ma ucieczki, zwłaszcza dla duchów w czasach nieśmiertelności. Będą więc krążyć po przywołanych z pamięci ruinach getta, od jednego zawalonego domu do drugiego (znakomite wizualizacje Wieczorek i Czuchryty). Pojawią się od czasu do czasu na symbolicznej kładce między jego nieistniejącymi częściami, wyobrażonej na scenie Teatru Żydowskiego czyli… znowu nigdzie. I choć dane im będzie powiedzieć kilka słów w swoim języku, nie ma  żadnej gwarancji, że ktokolwiek ich zrozumie, tym bardziej, że język ten jest również językiem Ariela, lwa Boga – a on, jak wiadomo, jest wieczną tajemnicą.

Tytuł oryginalny

Ariel władający jidysz, w teatrze czyli nigdzie – o spektaklu Der Szturem.Cwiszyn/Burza. Pomiędzy Damiana Josefa Necia z Teatru Żydowskiego w Warszawie

Źródło:

domagalasiekultury.pl
Link do źródła