EN

13.12.2024, 14:33 Wersja do druku

Antygona w Molenbeek

„Antygona w Molenbeek” Stefana Hertmansa w reż. Anny Smolar w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Kamil Pycia na blogu Teatralna Kicia.

fot. Karolina Jóźwiak

Lubię kiedy przypadkowe spektakle, o których zobaczeniu decyduję impulsywnie, okazują się nie być błędną decyzją. Często tak robię, bo bardziej się boję, że pominę coś wartego uwagi niż tego, że zmarnuję czas na czymś rozczarowującym (w sumie takie mam podejście do większości rzeczy w życiu, dlatego prawdopodobnie umrę przed czterdziestką). Tym razem w fazie manii uznałem, że pora zobaczyć jeden z nowszych spektakli Anny Smolar, która w zeszłym roku zabrała mnie na rollercoaster zachwytów i rozczarowań jednocześnie, wydając na teatralny świat „Melodramat” w Teatrze Powszechnym (który był dla mnie wybitny) i podrzucając w Krakowie w Narodowym Starym Teatrze zgniłe jajo jakim w moim odczuciu była „Joga”. Pora zatem, aby się przekonać jakim spektaklem został obdarowany Teatr Dramatyczny w Warszawie. Czy „Antygona w Molenbeek” okaże się darem czy klątwą faraona?

Po ostatnich projektach reżyserskich Anny Smolar to przedstawienie było dla mnie mocno odświeżające pod względem metrażu, ale i rozmachu. Oglądałem głównie wielkie, wieloobsadowe propozycje z repertuaru tej reżyserki, które czasem potrafiły mnie przygnieść swoimi rozmiarami. „Antygona w Molenbeek” operuje jedynie trójką osób na scenie przez 60 minut, co wymaga powściągliwości reżyserskiej i skupienia się na tym, aby w tak krótkim czasie wywołać w widzu emocje, zatrzymać jego uwagę i nie stracić zainteresowania.

Historia zawarta w dramacie Stefana Hertmansa skupia się na Nourii, Belgijce o marokańskich korzeniach, studentce prawa. Jest zdolna, pracowita i jest niemalże idealnym przykładem asymilacji migracyjnej do momentu w którym okazuje się, że jej brat z jakiegoś powodu zradykalizował się, przystąpił do Państwa Islamskiego i zginął w samobójczym ataku bombowym. To wydarzenie uruchamia ogromny efekt domina w jej życiu, ponieważ jest rozerwana między niewybaczalnym czynem swojego brata i jednocześnie czuje ogromną potrzebę, aby pochować to, co pozostało z jego ciała. Nie jest w stanie tego zrobić z prozaicznie prostego powodu – ciało jej brata nie może zostać jej wydane, bo jest dowodem w postępowaniu karnym. Nouria musi w tej sytuacji rozstrzygnąć w sercu, które prawo jest dla niej ważniejsze: czy prawo kraju który ją wychował, wyedukował i dał jej bezpieczeństwo czy pradawne prawo jej ludu nakazujące pochowanie z czcią zmarłych, bez względu na okoliczność. Będziemy mogli śledzić jej zmagania z samą sobą na scenie i popadać w coraz to głębszy obłęd i rozerwanie pomiędzy tym co jest racjonalne i dobre, a tym co może przynieść ulgę.

Od strony realizatorskiej bardzo ciekawa w tym spektaklu jest warstwa muzyczna skomponowana przez Jana Duszyńskiego, wykonywana na żywo przez Maniuchę Bikont. Dźwięki to przestrzennie osaczające odgłosy mew, ale też abstrakcyjnie brzmiące pojedyncze, interferujące tony z instrumentów takich jak bęben, syntezator, tuba czy też drewniana tarka (bóg wie jeden jak się profesjonalnie takie coś nazywa) wzbogacane o śpiew Maniuchy. Warstwa dźwiękowa to właściwie główny element, który trzymał moją uwagę w trakcie przebiegu tego przedstawienia.

Aktorzy również z wielką gracją nieśli ten krótki spektakl; warto wspomnieć zwłaszcza o Michale Sikorskim i o tym jak ślicznie przechodził płynnie przez kilka postaci, bo właśnie on grał dzielnicowego na komisariacie, sędziego, prawniczkę, adwokata. Wiele różnych osobowości w tak krótkim czasie i jednocześnie potrafił nadać każdej z nich jakiś charakterystyczny sznyt odróżniający ją od poprzednich. Wielkie brawa, bo pomimo posiadania ogromnego talentu komediowego, nie postawił wszystkiego na tę kartę i umiejętnie wybrzmiały w jego ustach poważniejsze, dramatyczne tony.

Dramat Hertmansa sam w sobie jest ciekawy, bo przygląda się tematowi wciąż istotnemu, jakim jest migracja i asymilacja uchodźcza w Europie, jednocześnie bardzo umiejętnie przepisuje na te współczesne warunki ramę antycznego dramatu Antygony, prowadząc swoją bohaterkę tą samą drogą i ukazując, że pewne ludzkie dramaty – pomimo wielu zmian społecznych – pozostaną chyba niezmienne bez względu na wszystko.

Mimo tych ciekawych składowych, spektakl zupełnie ze mną nie rezonował, nie wywołał we mnie żadnych emocji. Jestem w stanie zrozumieć motywacje Nourii, ale też rozumiem dlaczego tak, a nie inaczej działa prawo w kraju i logicznym jest dla mnie, że mimo wszystko powinno się wiedzieć, kiedy powiedzieć sobie dość jak to mawia wielka polska noblistka Agnieszka Chylińska. Jednocześnie przez metraż tego przedstawienia nie dało rady nawiązać żadnej więzi z bohaterami tego dramatycznego splotu zdarzeń, co chyba było właśnie jedną ze składowych mojej obojętności. Ciekawa forma, dobre aktorstwo, mega chwytająca muzyka. Nie żałuję, że zobaczyłem „Antygonę w Molenbeek”, bo jest to interesująca próba przełożenia bardzo klasycznej struktury na współczesny język i estetykę, ale jednocześnie raczej nie ponowiłbym tego doświadczenia z prostej przyczyny – chcę teatru, który wywoła we mnie emocje, tutaj tego nie znalazłem, zbyt to wszystko odległe i zimne.

Tytuł oryginalny

“Antygona w Molenbeek”

Źródło:

teatralna-kicia.tumblr.com
Link do źródła

Autor:

Kamil Pycia