„Antygona” Sofoklesa w reż. Piotra Kurzawy w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Głównym bohaterem tego spektaklu, na równi ze znanymi dramatis personae, a może i główniejszym, jest – przekład. Sofokles w tłumaczeniu Antoniego Libery „niesie”, jest doskonale przejrzysty, dojmująco komunikatywny i w elegancki sposób współczesny. Wcale się nie zdziwię, gdy licealne osoby widzowskie zdumione siłą tekstu, obejrzawszy tę Antygonę zechcą ukradkiem czytać innych wielkich tragików, albo – kto wie – może nawet studiować filologię klasyczną?
Mamy bowiem Kreona, którego trudno potępić tak całkowicie (świetny Szymon Kuśmider). No cóż, wydaje co prawda rozkaz okrutny, ale istotniejszy wydał mi się wątek nie okrucieństwa czy opresyjności prawa przezeń ustanowionego, ale – jego powszechności. Antygona (Bernardetta Statkiewicz) wszak miała być synową króla, to jednak zostanie ukarana. Czy Kreon na pewno wymierzy tę karę z zemsty? A może racja jest po stronie Ismeny (Dorota Bzdyla), jakby wychodzącej z założenia, że to prawo jest okrutne, ale jednak JEST prawem?
Mamy więc do czynienia z materią nie tylko zgoła współczesną, ale również - zdumiewająco uniwersalną, choć niektórzy widzowie oglądali ten spektakl jako niemal publicystyczny komentarz do naszej rzeczywistości, można i tak.
W Antygonie debiutują - w roli Tejrezjasza Henryk Niebudek, a w Chórze - Michał Kurek, zwracam uwagę na znakomitą, monumentalną jak się kiedyś mawiało - scenografię Małgorzaty Pietraś.
Ta klasyka jest naprawdę żywa.