EN

9.03.2021, 14:38 Wersja do druku

Anna Polony w krainie metaksy

"Savannah Bay" Marguerite Duras w reż. Józefa Opalskiego w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Magda Huzarska-Szumiec w miesięczniku Kraków.

fot. Magda Hueckel

Zmierzenie się z Savannah Bay to wyzwanie. Chyba że pracuje się z aktorką tej klasy co Anna Polony.

W jednym z wykładów zamieszczonych w Czułym narratorze Olga Tokarczuk przypomina greckie pojęcie metaksy, czegoś, co zawisło „pomiędzy", „pośrodku", „poza czasem i przestrzenią": „ (...) obszar doświadczenia, który zawsze pozostaje niejasny i zamazany, trudny do zwerbalizowania, w którym jednak ciągle trwają procesy stawania się, fermentacji, buzowania". Przypomniałam sobie to słowo już w pierwszych minutach spektaklu Savannah Bay wyreżyserowanego przez Józefa Opalskiego.

Zmierzenie się z tekstem Marguerite Duras to nie lada wyzwanie. Porwać się na sztukę, w którym metaksa przebija się niemal przez każdą frazę, można tylko, gdy pracuje się z aktorką tej klasy co Anna Polony. Rolą Madeleine wraca ona na scenę Starego Teatru, by opowiedzieć o miłości tak wielkiej, że trudno ją unieść, o stracie tak dojmującej, że powraca każdego dnia, o teatrze, który staje się życiem, i życiu, które jest teatrem. Bo świat Madeleine zawisł gdzieś pomiędzy rozbłyskającymi co wieczór światłami reflektorów a realnym światłem poranka przechodzącego w zmierzch. Wielka aktorka raz się przeciw temu buntuje, przybierając pozy teatralnej diwy, by za chwilę wyciszyć się i poddać monotonii czasu z pokorą skazanej na łaskę innych staruszki.

To są momenty, kiedy Anna Polony wzrusza, pokazując swoją porcelanową kruchość. Miałam wrażenie, że w każdej chwili może się rozpaść, nie wytrzymać nadmiaru emocji, które atakują ją z okrucieństwem pozbawionej skrupułów Młodej Kobiety, świetnie zagranej tu przez Alicję Wojnowską. Tak naprawdę nie wiemy, kim ona jest, gdyż Duras zrobiła wszystko, byśmy ciągle trwali w zawieszeniu, w poczuciu niemożności opowiedzenia o tym, co zaszło na białej skale. Do końca nie będziemy mieć pewności, kim była dziewczyna, która się tam utopiła, kim był mężczyzna, któremu oddała całą swoją miłość, a kim płaczące dziecko, którego nie miał kto nakarmić. Czy chodziło tu o córkę Madeleine czy o nią samą?

fot. Magda Hueckel

A może Młoda Kobieta jest jej dzieckiem, a może wnuczką? Chyba że jest terapeutką znęcającą się nad niegdysiejszą gwiazdą albo towarzyszącą jej od dłuższego czasu Śmiercią, dotykającą aktorkę swoimi mackami, manipulującą jej zawodną pamięcią, zapętlającą jej czas i przestrzeń. 

Józef Opalski umiejętnie steruje naszymi emocjami, roztaczając na scenie aurę tajemnicy, wprowadzając migotliwy niepokój i pozwalając nam na indywidualną interpretację zdarzeń. Opuszczając widownię, jeszcze długo pozostajemy w bliskiej Tokarczuk „krainie metaksy", zawieszeni gdzieś pomiędzy niepokojącą, poetycką frazą, obrazem rozbijających się o białą skałę fal i pięknem rozbrzmiewającego na scenie Adagia z Kwintetu C-dur Schuberta.

Nowa Scena Starego Teatru, Marguerite Duras, Savannah Bay, reżyseria Józef Opalski, scenografia i kostiumy Aleksandra Reda, projekcje Wojciech Kapela, reżyseria światła Karolina Gębska.

Tytuł oryginalny

Anna Polony w krainie metaksy

Źródło:

Kraków nr 3/ 03-21