- Nie spodobało się, że palę papierosy w teatrze. Poszedł raport do dyrekcji, i tyle. Sporządził go portier. Paliło tam wtedy 20 osób, a z Teatru Polskiego we Wrocławiu wyrzucono cztery najbardziej zaangażowane w protest - mówi aktorka Anna Ilczuk.
Renata Radłowska: Ile płaci się za bunt? Anna Ilczuk: Bardzo dużo. Płaci się emocjami, zdrowiem fizycznym. Emocjami nie tylko swoimi, także rodziców, rodzeństwa, przyjaciół, partnera. Za bunt zapłaciłam również pogorszeniem sytuacji materialnej. Straciłam poczucie bezpieczeństwa, które jest przecież jedną z trzech rzeczy najważniejszych dla człowieka (oprócz jedzenia i spania). Doskonale wiem, że mój zawód wiąże się z koniecznością zmiany miejsca pracy, zamieszkania. Ale aktorzy też muszą mieć przystań, do której wracają. Teraz żyjemy na walizkach, na razie mieszkamy w Krakowie, a za jakiś czas przenosimy się do Warszawy, gdzie będę grać w spektaklu Krzysztofa Garbaczewskiego w Teatrze Powszechnym. Po co się pani buntowała? - Czasami trzeba. Żeby móc spojrzeć w lustro i nie wstydzić się tego, co w nim się zobaczy. I co pani widzi teraz w tym lustrze? - Siebie, której nie wstydzę się popatrzeć w oczy. Myślę też, że w