EN

2.01.2024, 12:41 Wersja do druku

Angielski humor w przyciemnionym świetle

„Czarna komedia” Petera Shaffera w reż. Andrzeja Nejmana w Teatrze Miejskim w Gliwicach. Pisze Piotr Kluszczyński z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Jeremi Astaszow / mat. teatru

„Czarna komedia” Petera Shaffera w reżyserii Andrzeja Nejmana to wieczór z typowo brytyjskim humorem, absurd miesza się tu z drobnomieszczańskim obyczajem, a utarte schematy zachowań z przewrotnością losu. I jak to w farsie mamy mieszankę charakterów, sporo alkoholu, niespełnioną miłość i towarzyski galimatias.

Twórcy premiery w Teatrze Miejskim w Gliwicach odważyli się na zabawę światłem, które stało się kolejnym „aktorem”. Początek spektaklu odbywa się w całkowitej ciemności, do momentu, aż nastąpi zwarcie i… zgaśnie światło. To znaczy bohaterowie zaczynają poruszać się niczym w ciemności, podczas gdy publiczność ogląda oświetloną scenę. Kiedy któryś z nich odpali zapałkę czy zapalniczkę, pojawia się punktowe zaciemnienie – iluzja ciemności stwarzana jest przez inwersję.

Rzecz dzieje się w Londynie, w mieszkaniu ubogiego rzeźbiarza Brindsley’a (Mariusz Galilejczyk) i jego partnerki Carol (Klaudia Cygoń-Majchrowska). W pocie czoła szykują się na odwiedziny ojca dziewczyny, surowego Pułkownika (Lech Mackiewicz), i bogacza Bambergera (Kornel Sadowski), który jest zainteresowany pracami artysty. Intryga zasadza się na pożyczeniu przez parę kilku antyków od gustującego się w wiekowych przedmiotach sąsiada, który w tym czasie znajduje się poza miastem i o niczym nie ma pojęcia. Chcą w ten sposób poprawić wygląd mieszkania. Harold (Cezary Jabłoński) jest przewrażliwiony na punkcie swoich rzeczy, nic dziwnego więc, że jego przedwczesny powrót zmusza do szybkiego oddania eksponatów. Następuje to w zupełnej ciemności. Jego zachowanie zdradza, że darzy Brindsley’a uczuciem. Bardzo dobrze odnajduje się w ciemnym mieszkaniu, a poddany towarzyskiej grze bez problemu rozpoznaje dłoń przyjaciela. W mieszkaniu, w strachu przed brakiem światła, szuka schronienia sąsiadka, Panna Furnival (Aleksandra Maj). Jest konserwatystką, abstynentką, cytuje mądrości swojego ojca – pastora baptystów, ale ponieważ omyłkowo skosztowała alkoholu, jej zasadniczość przybiera karykaturalną formę. Do akcji wkracza nie tylko despotyczny i przewrażliwiony na punkcie dobrostanu córki ojciec, a także niespodziewanie była partnerka Brindsley’a (Aleksandra Wojtysiak), ale i serwisant z elektrowni Schuppanzigh (Maciej Piasny), którego towarzystwo bierze za mecenasa sztuki. Kiedy Bambergera na koniec wpada do ciemnego mieszkania, już na nikim nie robi to wrażenia. Słowem, publiczność gliwickiego teatru ma powody, by co chwila zanosić się śmiechem.

Wojciech Stefaniak połączył stylowe meble z dość obskurnym wnętrzem, na czym budowany jest humor sytuacyjny. Pułkownik i Panna Furnival w momencie przywrócenia oryginalnego wyposażenia mieszkania Brindsley’a i Carol doznają wywrotek z powodu nagłej niewygody, miękkie siedziska niepostrzeżenie zamieniają się na twarde krzesła, czy dziurawy fotel na biegunach.

Akcja jest dość przewidywalna, ale zabieg z doświetleniem sceny sprawił, że jest to całkiem atrakcyjne przedstawienie – wielkie brawa dla obsługi technicznej gliwickiej sceny! Przez większość czasu aktorzy błądzą oczami w ciemności, mimo że scena jest jasno oświetlona. Efekt gubi się w ostatnich minutach, ale rozumiem, że zmęczenie konwencją wzięło górę.

***

Paweł Kluszczyński – autor recenzji, opowiadań, poezji, bajek i bloga ijestemspelniony.pl oraz kolaży; finalista kilku edycji Konkursu im. Andrzeja Żurowskiego dla młodych krytyków teatralnych, członek Komisji Artystycznej 28. Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne