Ten spektakl to wiele atrakcyjnych scen pomieszanych tak, jak zwykle pomieszane są racje w spektaklach Krzyśka, który prezentuje argumenty dwóch stron, jednak nie rozstrzyga, kto ma rację. Prowokuje do myślenia. Andrzej Chyra mówi o najnowszym spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego „Odyseja. Historia dla Hollywoodu". Premiera w stołecznym Nowym 4 czerwca. Rozmawiał Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.
Pożegnalną rolę Odysa miał zagrać Zygmunt Malanowicz, który debiutował w „Nożu w wodzie". Koronawirus pokrzyżował plany. Co się działo po jego śmierci?
Wszystko stało się nieoczekiwanie. Wyglądało, że Zygmunt ma się lepiej. Dziwnym zrządzeniem losu Stanisław Brudny został wcześniej poproszony, żeby przygotował dublurę roli Zygmunta na czas prób i wewnętrzną premierę. Dzięki temu sytuacja z perspektywy spektaklu była do opanowania, w innym przypadku trudno byłoby szukać następcy. Stanisław tworzył autonomiczną rolę, z tym, co on sam ze sobą niesie....
W latach 70. i 80. był aktorem Józefa Szajny w warszawskim Studio, a potem Jerzego Grzegorzewskiego. Ma 90 lat.
Tak. A Zygmunt jakby nagle się zdematerializował. Przecież był z nami, uczestniczył z nami w budowaniu fikcji, a teraz realnie bardzo go nam brakuje. Miał silne działanie tonizujące. Reagował dopiero w ostateczności, nie odzywał się na próżno. Jego doświadczenia i obserwacje były nieocenione. A zupełnie wyjątkowe było to, że jego osobowość aktorska była nieoczywista. To był aktor poza emploi, prawdziwy outsider, którym pozostał do 83. roku życia. Kimś, kto nie działa w zgodzie z ogólnie przyjętym kanonem. Wystarczy przypomnieć sobie jego role w „Francuzach", „Kabarecie warszawskim", „Wyjeżdżamy". Na tej liście Odysa już zabrakło. Nowy spektakl jest poświęcony pamięci Zygmunta.
Tekstów, na podstawie których powstał scenariusz, jest wiele. Poza Homerem to „Elisabeth Costello" Coetzeego, „Ryszard III" Szekspira, „Skóra" Malapartego, „Dawni mistrzowie" Bernharda, „Król Kier na wylocie" i „Powieść dla Hollywood" Hanny Krall. Jaką tworzą mozaikę?
Szybko zapomina się o pochodzeniu tekstów. Stanowią kilka przeplatających się narracji, niektóre są obecne tylko w pojedynczych scenach, ale stapiają się w całość i nie ujawniają jako samodzielne części. Patrząc z innej perspektywy: ten spektakl to wiele atrakcyjnych scen pomieszanych tak, jak zwykle pomieszane są racje w spektaklach Krzyśka, który prezentuje argumenty dwóch stron, jednak nie rozstrzyga, kto ma rację. Prowokuje do myślenia. Widz musi sam wszystko rozstrzygnąć, odpowiedzieć na pytanie, po czyjej jest stronie. I w ogóle, czy można stanąć po jednej tylko stronie.
A pana rola?
Gram w scenie rozmowy Martina Heideggera i Hannah Arendt. To jest Heidegger po przegranej wojnie. Ustawia się w pozycji instrumentu, który jest poddany działaniu życia. On sam jest eksperymentem. Dokonuje samoobserwacji. Poszedł za ideologią nazistowską, potem z tego zrezygnował, życie postawiło go na właściwe miejsce, czyli filozofa, a nie ideologa, działacza. Na tym tle w spektaklu padają hasła, nad którymi warto się zastanowić. Jak choćby to, o czym mówi Claude Lanzmann, reżyser „Shoah", że „Holocaust się nie skończył". To jedno z twierdzeń, które podrzuca nam ten sceniczny poemat. A ja myślę: „Prawda? Nieprawda?"
Przypomina się „(A)Pollonia" Warlikowskiego, również na motywach tekstu Hanny Krall. Syn uratowanej z Holocaustu staje się uczestnikiem wojny przeciwko Palestyńczykom. Pokazanie tego paradoksu w Izraelu wzbudziło kontrowersje. Teraz mamy kolejny rozdział wojny.
Warlikowski pokazuje takie fobie jak antysemityzm czy homofobia, które, wydawało się, są dawno pogrzebane, tymczasem te demony odchodzą tylko na chwilę, by zmutować i wrócić, co uzmysławiają „Anioły w Ameryce". Koło 2015 r. wydawało się, że sprawa homofobii jest zamknięta, tymczasem okazało się, że wraca. To jest ponadczasowa aktualność Warlikowskiego. Takie są też reakcje i zachowania ludzi.
„Kabaret warszawski" też był oceniany jako przejaw antyprawicowej histerii, a wiele diagnoz, niestety, okazało się słusznych.
Podobnie było z „Bachantkami", które zapowiadały szaleństwo wywołane przez fanatyzm religijny ze Wschodu tuż przed atakami na World Trade Center.
A jaki jest Odys?
Jest bohaterem w dosłownym znaczeniu, ale też motywem wędrowania, zmiany. W mojej scenie Hannah Arendt wraca do powojennych Niemiec. Dochodzi do spotkania z Heideggerem w jego chacie w Schwarzwaldzie, które do dziś pozostaje zagadką. Pokazujemy naszą wersję dwóch postaw wobec nazizmu, ale też portret ludzi, których łączyła emocjonalna więź. Można powiedzieć, że nie jest to powrót Odysa do Penelopy, bo przecież nasi bohaterowie byli kiedyś w związku. Można też powiedzieć, że w ten sposób rozumiany Odys pojawia się w różnych wątkach, które zaplatają się jak warkocz. Ale też odbijają się jak w lustrze. Krzysztof programowo umieszcza stereotypy w takich kontekstach i sytuacjach, żeby spojrzeć na nie świeżym okiem, odkryć ich niewidoczne normalnie strony. Gier, które prowadzi, to przedstawienie jest wiele.
A jest związek między Odysem, który wraca do Penelopy, po tym jak zdradził ją z Kirke i Kalypso, a motywem bohaterki Krall - Izoldy Regensberg? Pod aryjskim przykryciem całą wojnę walczyła o uratowanie swego męża z obozu, ale nie mogła liczyć na jego wierność.
Rzeczywiście, na początku spektaklu Odys swoją opowieścią o tym, co mu się przydarzyło, temu nie zaprzecza. Mówi o swoich przygodach w sposób bezrefleksyjny, bezpardonowy. Jednak specyfika spektakli Krzysztofa polega na tym, że wątki są rozpoczęte, ale nie zawsze prowadzą do wyraźnej pointy.
A bohaterka Hanny Krall?
W zależności od sekwencji czasowej grają ją Maja Ostaszewska i Ewa Dałkowska.
Pojawia się Krzysztof Kieślowski? Krall prosiła go o scenariusz o życiu Regensberg.
Nie, ale w pewnym momencie producent mówi z pretensją: „Mieliśmy zrobić Odyseję!", zaś Roman Polański odpowiada: „To jest ta Odyseja". Pojawia się też Marek Hłasko i Sophia Loren. Wiele postaci w drodze, którymi wyobrażeniami Krzysztof operuje. Niektórzy koledzy grają więcej postaci. Niektóre z nich łączą się, by zobaczyć jedną w skórze innej. Takie rozmazywanie rzeczywistości przypomina mi malarstwo Gerharda Richtera, które zamiast realistycznego konkretu, pokazuje w rozmazaniu to, co się dzieje z głównym motywem. Zderzenie ostro wypowiadanych poglądów daje w rezultacie sytuację, którą można widzieć w nieostry sposób. Albo ostry aż do krwi.