EN

28.11.2024, 14:14 Wersja do druku

Amerykański „Ślub”, czyli demony wojny

Na tegorocznym Festiwalu Gombrowiczowskim pokazano „Ślub” wyprodukowany w Nowym Jorku, ale do spółki z teatrem w Radomiu. Spektakl mnie bardzo zaciekawił, rzuciłem się więc do Internetu, by sprawdzić, kim jest reżyserka, która tchnęła w dramat Gombrowicza tyle życia.

Zishan Ugurlu, Turczynka, do Stanów Zjednoczonych trafiła w 1995 roku na zaproszenie Ellen Stewart, założycielki nowojorskiego La MaMa. Teatr słynie z artystycznych rezydencji twórców z całego świata, którzy w niewielkich, bardziej klubowych niż teatralnych salach tworzą nurt off-off-Broadway. La MaMa to właśnie taki Experimental Theatre Club usytuowany na południe od Manhattanu, a więc poza dystryktem, gdzie mieszczą się główne teatry broadwayowskie (wzdłuż ulicy Broadway) i off-broadwayowskie (w uliczkach poprzecznych). Poprzedzony kilkoma klubowymi songami, "Ślub" powstał więc dla niewielkiej widowni o wyrafinowanym smaku estetycznym, ciekawej zewnętrznego spojrzenia na własne konflikty.

Ugurlu jest artystką dobrze wykształconą. Podwójny stopień magistra, reżyserii i aktorstwa, przyniosły jej dwie rozprawy. Pierwszą poświęciła dramaturgii Raymonda Queneau, nie mogła więc sobie wybrać bardziej wymagającego twórcy powojennej literatury awangardowej. To Queneau, z kolegami surrealistami i matematykami, prowadził kolegium „patafizyczne” (wynalazcą tego terminu był oczywiście Alfred Jarry), które polegało na wiązaniu ze sobą słów na zasadach kombinatoryki i teorii gier. Natomiast bohaterem drugiej pracy magisterskiej był twórca filmowej Nowej Fali – Jean-Luc Godard, ale jako postać dramatyczna w sztuce napisanej przez Ugurlu i z jej udziałem wystawionej na Uniwersytecie Columbia. Pomiędzy jednym i drugim dyplomem artystka zrobiła też doktorat na Uniwersytecie w Ankarze, poświęcony kulturowym znaczeniom sztuki teatralnej. Do inscenizacji najważniejszego polskiego dramatu współczesnego, w którym gra słowem i refleksja nad językiem odgrywają kluczową rolę, przygotowała się więc znakomicie.

Nie było to zresztą jej pierwsze spotkanie z Gombrowiczem. W 2005 roku wyreżyserowała "Operetkę" w stworzonym przez siebie teatrze Actors Without Borders. Teatr powstał po to, by publiczność amerykańska mogła zapoznać się z wybitnymi sztukami nieznanych jej artystów. Ciekawe, że Ugurlu zaliczyła do nich nie tylko Larsa Noréna, Gombrowicza i Strindberga, ale też Williama Szekspira i samego Ajschylosa. Część sztuk zagrano w oryginale, a przetłumaczoną na angielski Operetkę poddano językowemu liftingowi. Podobnie uczyniono ze "Ślubem". Absurdalne poczucie teatralnej egzystencji, które nawiedza Henryka i wyraża się w jego monologach, musiało przemówić do aktorki i reżyserki, która ceni sobie monodram. Żeby jednak przemówiło do widzów off-off-Broadwayu, trzeba było je znacznie uwspółcześnić.

Reżyserzy w Polsce inscenizują "Ślub" jak wzniosłą tragedię więźnia społecznej formy i ofiary libido (Jarocki), mroczną komedię dojrzałego mężczyzny w psychicznym regresie (Grzegorzewski), dramat o przemocy i wstydzie w teatrze międzyludzkim i tym zupełnie konkretnym (Augustynowicz) albo pełen zagadkowych metafor performans płynnej rzeczywistości w świecie upadłych totalitaryzmów (Nekrošius). Turecka reżyserka zaproponowała własną interpretację, bardziej aktualną, choć niepozbawioną głębi. Wyszła od prostego pytania: gdzie rozgrywa się akcja dramatu Gombrowicza? Wiadomo, w głowie Henryka, a także w jego domu, który przez samego bohatera, jak również historię, został zdegradowany do poziomu nędznej karczmy. Nie zapominajmy jednak o pierwszej, podstawowej lokacji: „we Francji na linii frontu”, a więc tam, gdzie w 1944 roku znaleźli się amerykańscy żołnierze zaangażowani w walkę z Hitlerem.

Takich frontowych linii obsadzonych przez Amerykanów było od tamtego czasu na świecie wiele i powrót żołnierzy do domu to zdarzenie fundujące amerykańską świadomość (i traumatyzujące podświadomość). Żołnierze wracają z frontów, które wcale nie są tak odległe, zważywszy na WTC w 2001 roku, przede wszystkim jednak przywożą wojnę w sobie, żeby natychmiast stanąć do nowej walki. W spektaklu padają nazwy państw, w których obecnie zabija się ludzi, ale bomby wybuchają też za oknami amerykańskiego domu. Wewnętrzne konflikty są w nim tak samo niebezpieczne, choć trzeba przyznać, że akcja tego "Ślubu" toczy się lekko. Ojciec z przenośnym radyjkiem w ręku przypomina w nim stereotypowego wyborcę Republikanów, natomiast udający sparaliżowanego kloszarda Pijak okazuje się silną kobietą w typie polityczek Demokratów, która zdominuje Henryka. Aluzje są znaczące i sporo nam mówią o współczesnej Ameryce.

O wiele dobitniej brzmią jednak te partie przedstawienia, w których pada pytanie o źródło zła w nowoczesnym społeczeństwie. W odpowiedzi słyszymy frazy o gwałtownym spotwornieniu świata, gdy zaczynają nim rządzić nasze wewnętrze demony, przede wszystkim lęk, egoizm i pogarda dla przeciwnika. Gdy je wyposażymy w broń, czyli polityczną retorykę, media i pieniądze, konflikt jest nie do zatrzymania. W spektaklu pokazanym na Festiwalu Gombrowiczowskim dramat Henryka rozgrywa się w Ameryce Donalda Trumpa i Kamali Harris, ale front wewnętrzny dzieli dziś każde społeczeństwo Zachodu. Opowiada o tym "Ślub" wyreżyserowany bez żadnych kompleksów przez turecką reżyserkę.

Tytuł oryginalny

Amerykański „Ślub”, czyli demony wojny

Źródło:

„Teatr” 11/2024

Autor:

Jacek Kopciński

Data publikacji oryginału:

20.11.2024