W „Alfabecie dla zaawansowanych” spróbuję uchronić od zapomnienia postacie, z którymi związało mnie życie osobiste albo zetknąłem się z nimi w czasie działalności publicznej. Albo wreszcie byli to po prostu moi przyjaciele lub wrogowie. Tych ostatnich obiecuję potraktować łagodnie, licząc na wzajemność w odwecie. Pisze Sławomir Pietras w „Tygodniku Angora”.
Olgierd Łukaszewicz
Jego córka poprosiła mnie kiedyś o załatwienie pewnej sprawy baletowej w Teatrze Wielkim w Warszawie. Pomogłem, bo myślałem, że jest lub będzie tancerką. Ale nie, pozostała tylko miłośniczką tej sztuki. Olgierd w rewanżu zaprosił mnie na domową kolację. Poznałem kilku interesujących ludzi z jego otoczenia, najdłużej rozmawiając z Teresą Budzisz-Krzyżanowską, której jestem wielbicielem (oczywiście poza dożywotnim uwielbianiem Krystyny Jandy).
Mój sentyment do Olgierda Łukaszewicza pochodzi stąd, że w dzieciństwie był ministrantem w bazylice franciszkańskiej w Panewnikach, potem odtwórcą kilkudziesięciu ról teatralnych, telewizyjnych i filmowych, z których wyróżniłbym Sól ziemi czarnej, Brzezinę i Wierną rzekę (a było ich grubo ponad 100), aż wreszcie niezapomnianym prezesem ZASP-u. To on namówił mnie do prezesowania Fundacji Skolimowskiej. Zabrałem się do roboty, sprecyzowałem plan działania, zgromadziłem wokół siebie grono kompetentnych aktywistów, ale po pewnym czasie prezes Olgierd Łukaszewicz abdykował. Jego następca i jego otoczenie - delikatnie mówiąc - nie sprzyjało moim poczynaniom. Więc i ja abdykowałem.