EN

8.03.2021, 11:52 Wersja do druku

Aleja Zasłużonych

"Aleja Zasłużonych" Jarosława Mikołajewskiego w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Marzena Kuraś w portalu Teatrologia.info.

fot. Robert Jaworski

Co zrobić, by zagwarantować sobie pogrzeb na koszt państwa w Alei Zasłużonych? To pytanie i niejako centralny temat, oś konstrukcyjna nowego spektaklu Krystyny Jandy w Teatrze Polonia. Niejako – bo sztuka przede wszystkim opowiada o poetce, pisarce, tłumaczce niezaradnej życiowo do tego stopnia, że zbliżając się do siedemdziesiątki orientuje się, że nie ma pieniędzy na własny pogrzeb. Jako twórczyni, przyczyniająca się do rozwoju polskiej kultury i języka ojczystego, nagradzana różnymi orderami, statuetkami czy dyplomami, powinna właściwie zostać pochowana w Alei Zasłużonych. Dlatego, mimo całej swojej dotychczasowej bezradności w kwestiach życia codziennego, postanawia wziąć sprawę w swoje ręce. I właściwie prawie jej się to udaje, gdyby nie, zupełnie odmienne od jej planów, zrządzenie losu.

Autor Alei zasłużonych, Jarosław Mikołajewski, poeta, eseista, tłumacz, publicysta, ma już na swoim koncie dramat Komórka, którego czytanie w reżyserii Barbary Wiśniewskiej miało miejsce w Teatrze Dramatycznym w Laboratorium Dramatu w 2019 roku. Jego nowy tekst – jak możemy przeczytać na stronie teatru – „pisany przewrotną, prześmiewczą rozpaczą lub – jak kto woli – rozpaczliwą ironią z niemałą porcją czułości, a nawet poezji” został przez Krystynę Jandę, reżyserkę i odtwórczynię głównej roli, potraktowany bardzo serio.

Opowieść pokazana została w pięciu scenach, z których każda, może poza ostatnią, będącą jakby formą kody muzycznej, stanowi właściwie samodzielną, odrębną całość. Wszystko dzieje się niemal na pustej scenie z dwoma krzesłami, rzucającymi zwielokrotniony cień na tylną ścianę, i stołem, pełniącym w każdej ze scen nieco odmienną funkcję. Na zamykającej przestrzeń sceny płaszczyźnie wyświetlane zostają w dużym powiększeniu twarze pisarki (Krystyna Janda) i jej męża (Olgierd Łukaszewicz). Do tego muzyka, stanowiąca istotny element i dramatu, i scenicznej realizacji.

Pierwsza scena to rozmowy poetki z mężem podczas przygotowanych przez niego posiłków. Choć właściwie są to bardziej monologi rozdrażnionej i wściekłej pisarki, poirytowanej bylejakością życia. Swój „ból istnienia” – jak sama stwierdza – może wyrazić jedynie tyradami najgorszych przekleństw, czego efektem jest kilkunastominutowy bluzg, charakterystyczny dla meliniarskiego półświatka i tych, co zamiast przecinków chętnie używają, łacińskiego w końcu, słówka „kurwa”. Janda/Ona, rozwścieczona niemal do furii, jest tu znakomita, gra prawdziwie, bez najmniejszej fałszywej nuty. Scena ta dość trafnie ukazuje sposób bycia i formy wyrażania własnych myśli przez różne współczesne środowiska mieniące się kulturalną czy polityczną elitą, a niepotrafiące własnych emocji uzewnętrzniać inaczej, jak tylko językiem z rynsztoka, często królującym na jej salonach. Uwagę na to zwraca zresztą w spektaklu mąż bohaterki.

Scena w urzędzie pogrzebowym odsłania inne oblicze poetki. Jest tu przegraną, schorowaną kobietą myślącą o śmierci i mężu, który nie ma wystarczających środków na zakup grobu, gdy ona umrze. Podczas rozmowy z Urzędnikiem kancelarii cmentarza (Grzegorz Warchoł), początkowo nieufnym i traktującym ją jak kolejną zwykłą petentkę, nawiązuje się między nimi nić porozumienia, stają się sobie wręcz bliscy. Urzędnik obiecuje jej, że jak tylko ona załatwi sprawę wyżej, znajdzie jej dobre miejsce, by – tak jak chce – nie musiała leżeć koło żadnego „chuja”, których w Alei Zasłużonych jest sporo.

fot. Robert Jaworski

Pięknie i wzruszająco została zagrana scena z Matką (Emilia Krakowska) – czułą, serdeczną, oddaną córce, zawsze gotową ją wesprzeć nie tylko dobrym słowem, ale też gotówką. Obie aktorki w tej krótkiej, w porównaniu z pozostałymi, scence kreują postacie przywiązanych do sobie matki i córki, lubiących choć przez chwilę pobyć ze sobą. Tworzą pełną ciepła i wzajemnego zrozumienia atmosferę, napełniającą spektakl sporą dozą pozytywnych emocji. Z kolei scena w Ministerstwie Kultury przenosi punkt ciężkości z poetki na Urzędniczkę – świetna, ironicznie ujęta rola Doroty Landowskiej. To ona gra tu pierwsze skrzypce, zabiegana z laptopem w ręku, zawsze gotowa na wezwanie Ministra. Przybyłą interesantkę traktuje grzecznie, ale gdy rozpoznaje w niej osobę znaną – poetkę, wręcz z uniżonością. Opowiada jej swą historię i zdradza marzenia – także chciała zostać pisarką – z których jednak rezygnuje, bo z czegoś trzeba żyć. Jest więc wyraźnym przeciwieństwem postaci bohaterki. Gdy poetce udaje się wreszcie przedstawić sprawę, z którą przyszła, dzwoni Minister i Urzędniczka musi biec dalej. Obiecuje jednak, że sprawą miejsca w Alei Zasłużonych się zajmie.

W każdej z tych scen Janda/Ona ukazuje inne oblicze kreowanej bohaterki, wszystkie spójne psychologicznie tworzą pełnokrwisty obraz kobiety-artystki. Dopiero scena ostatnia nagle wszystko zmienia, świat się załamuje i wszystko kończy. Nie tak miało być.

Niestety słabo czytelne wydaje się być samo zakończenie – wygłaszany niczym z zaświatów, z pogłosem i prawie niesłyszalnymi końcówkami zdań, monolog (wiersz?) Łukaszewicza, konstatujący ostatecznie, że „życie to życie, a śmierć to śmierć”.

Spektakl nie nastraja optymistycznie, ale choćby ze względu na kreacje aktorskie wart jest obejrzenia. Ona Krystyny Jandy to kolejna jej bardzo dobra rola, która obok takich kreacji, jak Shirley Valentine, Maria Callas, Florence Foster Jankins z Boskiej! czy Danuta Wałęsa, wejdzie zapewne na długo do repertuaru artystki. A czy w podtekstach spektaklu można odnaleźć odwołania do aktualnych wydarzeń, nie tylko z życia Krystyny Jandy? Oczywiście, jest to w końcu sztuka współczesna, ale na tak postawione pytanie każdy z widzów odpowiada już sam.

Tytuł oryginalny

ALEJA ZASŁUŻONYCH

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Marzena Kuraś

Data publikacji oryginału:

04.03.2021