„Taniec albatrosa” Géralda Sibleyrasa w reż. Macieja Englerta w Teatrze Współczesnym w Warszawie, pokaz online. Pisze Artur Stanek.
Wśród lutowych prezentacji online Teatru Współczesnego w Warszawie, obok „Kuchni Caroline” w reż. Jarosława Tumidajskiego i „Wstydu” w reż. Wojciecha Malajkata, znalazł się „Taniec albatrosa” Géralda Sibleyrasa, śmieszno-gorzka francuska komedia bulwarowa w reżyserii Macieja Englerta.
W 2005 roku w Teatrze Współczesnym wystawiono „Napis” Géralda Sibleyrasa. Spektakl w reż. Macieja Englerta był wielkim sukcesem artystycznym i frekwencyjnym, a grany był aż przez dziewięć lat (ponad 250 przedstawień). „Napis” jest sztuką błyskotliwą, świetnie skonstruowaną na sześć aktorskich głosów (wybitne role zagrali: Monika Krzywkowska, Marta Lipińska, Agnieszka Pilaszewska, Leon Charewicz, Krzysztof Kowalewski i Janusz Michałowski), a pojawienie się wulgarnego napisu w windzie jest doskonałym punktem wyjścia brawurowego komediodramatu. Powodzenie „Napisu” zaostrzyło teatralny apetyt na kolejną sztukę francuskiego autora, czyli „Taniec albatrosa”.
Małżeństwo, związki, starzenie się i samotność – to tematy „Tańca albatrosa”. Główną postacią jest Thierry (w tej roli Andrzej Zieliński), ponad pięćdziesięcioletni zoolog, zajmujący się wymierającymi gatunkami. Zastanawia się nad sensem związku z o trzydzieści lat młodszą narzeczoną Judytą (Ewa Porębska), nie myśli o ożenku, ale równocześnie związek stanowi dla niego powód do dumy, a różnicy wieku zdaje się długo nie zauważać. Thierry bagatelizuje kłopoty zdrowotne, wynikłe po kursie tańca z Judytą i twierdzi, że nie potrzebuje odpoczynku, jakby nie uświadamiał sobie także upływu czasu.
W sztuce istotną rolę odgrywa Françoise, siostra Thierry’ego (w tej roli Agnieszka Pilaszewska), „czasem buntowniczka”, która zamierza się rozwieść (zdrada męża), chociaż nie potrafi podjąć decyzji, mimo że jest znudzona małżeństwem i chce być wolna oraz podróżować. Thierry sprzeciwia się rozwodowi siostry i mówi, że „Pary są dzisiaj gatunkiem na wymarciu.”
Galerię scenicznych postaci dopełnia Gilles (Leon Charewicz), nieśmiały, wieloletni przyjaciel głównego bohatera, od dziewięciu lat platonicznie zakochany w koleżance z działu prawnego, wygłaszający mądrości życiowe, jak np.: „Różnica między kobietą i mężczyzną jest wytworem konstrukcji społecznej i kulturowej”.
Na scenie przy Mokotowskiej nie otrzymujemy jednak wybornego dania teatralnego, jakim był „Napis”. Tekst „Tańca albatrosa” jest dużo słabszy. Z ciągu jałowych, nużących dialogów (np. o kurczakach z wolnego wybiegu czy frenezji reprodukcyjnej), okraszonych banałami i złotymi myślami (np. „Pokój to ważna sprawa”, „Starość jest jak tonący statek”) niewiele wynika. „Fabułka jest dość prosta” - mówi Gilles o książeczce dla niemowlaków do kąpieli, którą napisała Judyta. To samo można powiedzieć o „Tańcu albatrosa”.
Ułomności sztuki Géralda Sibleyrasa sprawiają, że tak świetni aktorzy, jak Agnieszka Pilaszewska, Leon Charewicz i Andrzej Zieliński, nie prezentują niczego poza „rzemieślniczą” poprawnością. Rozczarowuje nawet taniec godowy albatrosa w wykonaniu Andrzeja Zielińskiego - w założeniu miał być przypuszczalnie materiałem na aktorską perełkę, a okazał się dziwacznym ozdobnikiem. Ewa Porębska również nie ma szansy, by przekonująco się zaprezentować. Dodatkowo na scenie zagościła dość siermiężna, wręcz brzydka scenografia Marcina Stajewskiego. „Taniec albatrosa” w reż. Macieja Englerta nie ma ani lekkości, ani wdzięku francuskiej farsy czy komedii bulwarowej. Powstało niczym niewyróżniające się i bardzo przeciętne przedstawienie.
Teatr Współczesny w Warszawie, który słynął z doskonałej jakości literackiej wystawianych dramatów („Tango”, „Proces”, Hamlet”), przyjął zasadę, że nie przygotowuje wielu premier w sezonie, zwykle są to dwa tytuły. Tym bardziej powinien dbać o dobór tekstów. Przedstawienia takie jak „Taniec albatrosa” świadczą o tym, że w ostatnich latach Współczesny jednak obniżył loty. Kiepski literacko „Czas barbarzyńców” Dona Taylora w reż Jarosława Tumidajskiego (w tym przypadku również inscenizacja była całkowicie nieudana) szybko zszedł z afisza.
Ucieszyłoby mnie bardzo, gdyby teatr kierowany przez dyrektora Maciej Englerta brał na warsztat jedynie teksty bardzo dobre, jak „Bucharest Calling” (autor: Peca Ştefan, reż. Jarosław Tumidajski), wspomniany „Napis” Géralda Sibleyrasa, „Psie serce” Michaiła Bułhakowa (reż. Maciej Englert) i „Trzecia pierś” Ireneusza Iredyńskiego (reż. Jarosław Tumidajski). No i szkoda, że ambitne inscenizacje („Bucharest Calling” i „Trzecia pierś”) krótko gościły w repertuarze. Czy publiczność Współczesnego naprawdę oczekuje przede wszystkim spektakli obyczajowo-rozrywkowych? Bezbarwnych, jak „Taniec albatrosa”?
O pobycie w domu na wsi, godzinę drogi od Paryża, gdzie - w większości - dzieje się akcja sztuki, Thierry mówi, że „Po dwóch tygodniach zaczyna się dłużyć”. Po parunastu minutach oglądania „Tańca albatrosa” zaczyna się bardzo dłużyć. A lutowa prezentacja online utwierdziła mnie w przekonaniu o teatralnym zawodzie, jakiego doznałem oglądając wcześniej „Taniec albatrosa” na żywo w Warszawie, na Scenie Głównej Teatru Współczesnego.