„Lepper. Będziemy wisieć albo siedzieć" Jarosława Murawskiego w reż. Marcina Libera w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Pisze Piotr Gaszczyński w Teatrze Dla Wszystkich.
„Lepper. Będziemy wisieć albo siedzieć” to spektakl, w którym obrywa się wszystkim: politykom, społeczeństwu, historii. To mocne, energetyczne, półtoragodzinne uderzenie widłami w twarz, nazwane dla zmylenia publiczności przedstawieniem. Tytułowa postać zapisała się w naszej zbiorowej pamięci jako bezkompromisowa, często dążąca po trupach do celu idee fixe nie mającego nic do stracenia chłopa. Wersal się skończył – jak mawiał przewodniczący Samoobrony. I to tylko pierwsza z brzegu złota myśl Leppera, która okazała się być proroczą.
Co ciekawe, po latach niezwykle kontrowersyjna postać Andrzeja Leppera, doczekała się częściowej rehabilitacji. Wiele z jego ocen rzeczywistości polityczno-gospodarczej Polski, walka z „salonem”, choć podawane w dość toporny sposób, okazały się trafne. Prosty człowiek, który zaczynał od wysypywania zboża na ulice, skończył piastując najważniejsze stanowiska w Państwie. Lepper był jak uwierający kamień w bucie, kupionym za kilkaset złotych w modnej galerii przez przedstawiciela wielkomiejskiej klasy średniej.
Scena w Małopolskim Ogrodzie Sztuki zamieniła się w przypominającą nieco Lynchowskie fantazje biało czerwoną bryłę. Na scenie – grupa identycznie ubranych aktorów plus zespół Nagrobki jako background. Zaczynamy rytualnie, od pochodu z monstrualnie wielką świnią, która zawiśnie nad sceną niczym miecz Damoklesa na miarę naszych możliwości. Grupa Lepperów / członków Samoobrony ma swoje pięć minut – czyli klasyczne „Teraz kur… my!”. To co dzieje się przez następną godzinę z hakiem to istna jazda bez trzymanki. Aktorzy jeżdżą po scenie na ruchomych mównicach, wysypują worki ze zbożem na kontury Rzeczpospolitej, grożą widowni widłami, śpiewają hymn, by sprowokować publiczność do powstania, słowem robią wszystko, by zwrócić na siebie uwagę.
I tu jest całe clou spektaklu: w grupie siła. Świetnie skoordynowani, uzupełniający się na scenie aktorzy, za pomocą słów, gestów, ruchów przeobrażają się tak, jak ewoluowała sama Samoobrona – od agresorów w gumofilcach, po garnitury i gabinety. W gruncie rzeczy smutna opowieść o chłopskim ruchu, który skończył tak, jak wrogowie, z którymi mieli walczyć jest stara jak świat. Rewolucja zjadła własne dzieci. W potoku słów jakie wygłaszają poszczególni aktorzy, najciekawszy jest monolog na temat relacji wieś-miasto, chłop i „Pan”. To prawda, że na przestrzeni dziejów wieś była okrutnie wykorzystywana najpierw przez szlachtę, później inteligencję. I dziś wielu „mieszczuchów” traktuje protekcjonalnie ludzi pochodzących ze wsi. Rzeczywistość jest jednak zgoła inna, przecież „I ja z chłopa, i wy z chłopa”. Różnica często tylko w tym, że jednym słoma służy do pracy na roli, innym uparcie wychodzi z eleganckich butów.
Ważną częścią spektaklu jest sprawa Anity Krawczyk i słynnej afery seksualnej, w której kobiety miały być wykorzystywane w zamian za załatwienie pracy. Monolog kobiety osaczonej zewsząd przez mównice przypomina wołanie o pomoc zza muru, którego nie da się tak łatwo skruszyć. To co było siłą Samoobrony czyli grupa, zostaje zniszczone przez dramat jednostki.
Oglądając „Leppera. Będziemy wisieć albo siedzieć”, widz może przeżyć swoiste deja vu. Myślę, że nie tylko mnie wiele rozwiązań, chwytów, grupowych scen, koncepcji dramaturgicznych przypominało powstałe dekadę wcześniej „Na Boga” autorstwa tego samego reżysera. Tam również zbiorowość grała pierwsze skrzypce. Również finał ma tu swoje konotacje z wałbrzyskim przedstawieniem. Różnica w tym, że zamiast zbiorowego ukrzyżowania, mamy zbiorowe, symboliczne powieszenie. Przejmujący obraz wiszących u sufitu garniturów jest rzecz jasna nie tylko śmiercią idei chłopskiego powstania, ale i zwróceniem uwagi na samobójczą śmierć lidera Samoobrony, wokół której narosło wiele teorii spiskowych. Czy jest w nich nota bene ziarno prawdy? Tego pewnie nie dowiemy się nigdy. A jeśli komu uda się do niej dotrzeć – zapewne będzie wisieć albo siedzieć.