Mogę śmiało powiedzieć, że wychowałam się jako krytyk w blasku złotej ery Starego Teatru w Krakowie. Lata 60. i 70. - wielkie inscenizacje Konrada Swinarskiego, Jerzego Jarockiego, Andrzeja Wajdy, później też Grzegorzewskiego i Lupy. Historyczną nagrodę Drożdży w r. 1974 trzej wielcy reżyserzy i dyrektor Gawlik dostali za kształtowanie świadomości narodowej. To, co się dzieje za dyrekcji Jana Klaty (dyrektor od stycznia 2013) to powolne konanie dokonań i legendy Starego Teatru. A właściwie - mordowanie tej legendy i zasłużonej chwały - pisze Elżbieta Morawiec w Tygodniku Solidarność.
Nowy dyrygent znakomitej sceny udziela obrazoburczych wywiadów na prawo i lewo, deklaruje się jako ten, który powali Kraków na kolana, wpuści świeże powietrze do Starego itd., itp. Już "Trylogia" Sienkiewicza, przysposobiona przed paru laty przez Klatę, zapowiadała katastrofę i licencjonowanego skandalistę, który świetnie wie, gdzie stoją konfitury. Polacy, zgodnie z obowiązującą zasadą pedagogiki hańby, zostali w tym spektaklu przedstawieni jako antysemici, bezsensownie potrząsający szabelką we wszystkich swoich wysiłkach zbrojnych. A całość rozgrywała się w jakimś szpitalu wariatów. Słowem - "Polskość to nienormalność", jak wcześniej stwierdził dzisiejszy premier, Donald Tusk. Spektaklem otwierającym nowy sezon był "Poczet królów polskich" (reżyseria Krzysztofa Garbaczewskiego). Artysta ów, obsypany już wszystkimi możliwymi nagrodami, paszportami itd. zjechał do nas z Poznania, gdzie w Teatrze Polskim wespół z grupą zaufanych współ