Agata Łuksza Tort Marcello. Kultury fanowskie w teatrze XIX wieku, Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych Universitas, Kraków 2023
„Nie można wyprodukować kiczu większego niż ten, który produkuje samo życie” – stwierdzał w tekście z 1927 roku Panny sklepowe idą do kina Siegfried Kracauer. Odwołuję się do słów wybitnego badacza, piszącego wspomniany artykuł w Republice Weimarskiej, bo o kwestionowaniu „utrwalonego za sprawą szkoły frankfurckiej wyobrażenia fanów, a mówiąc szerzej, odbiorców kultury rozrywkowej, jako cultural dupes, «kulturowych naiwniaków»”, wspomina Agata Łuksza we wstępie do książki Tort Marcello. Kultury fanowskie w teatrze XIX wieku. Na kilkudziesięciu stronach autorka pomieściła zarówno oryginalny (albo wcale nie – bo receptura zmieniała się kilkakrotnie) przepis na luksusowy tort Marcello, którego nazwa pochodzi od pseudonimu dziewiętnastowiecznej aktorki Heleny Marcello, jak i próby historycznego ujęcia kultur fanowskich i celebryckich, nakreśliła także metodę czy właściwie metody zastosowane przez siebie w badaniu tychże. Wreszcie – co okaże się konieczne w kontekście rozważań o kulturach fanowskich w polskim teatrze XIX wieku – Łuksza przygląda się pojęciom „narodu” i „nacjonalizmu”, co jest szczególnie istotne w sytuacji, gdy „istnienie narodu nie ma oparcia w strukturach politycznych”. Stąd już tylko krok do zauważenia kwestii klasowości rozbiorowych społeczeństw. Ale też do strategii dyscyplinowania widzów, przyzwyczajonych do emocjonalnego okazywania zachwytu czy rozczarowania…
Wstęp, zatytułowany po prostu Tort Marcello, rozbudza czytelniczy apetyt. Choć autorka deklaruje, że „Książka ta […] nie tyle jest poświęcona historii teatru, ile historii fanów, ich «prehistorii» czy też «archeologii»”, w kolejnych rozdziałach opowiada historie pasjonujące, jak choćby tę o Marii Wisnowskiej, zafascynowanej Sarą Bernhardt. Albo o spotkaniu Bernhardt i Heleny Modrzejewskiej, „dwóch królowych teatru”, by użyć sformułowania teatromana –„fana”, świadka tego zdarzenia. Łuksza przytacza nie tylko bezpośrednie świadectwa takich – niezwykłych, trzeba przyznać – epizodów, ale relacjonuje także doniesienia prasowe. W styczniu 1882 roku, podczas wspomnianej już jednoczesnej obecności w Warszawie dwóch wielkich artystek, w „Kurierze Świątecznym” ukazał się wierszyk: „Gwiazda zaszła – gwiazda wschodzi,/ Tamta poszła, ta przychodzi,/ Kto chciał cieszyć się z ich blasku,/ Musiał rubli mieć jak piasku”. Warszawscy teatromani, gotując gwiazdom „męczące owacje” (jak same aktorki nazwały niekończące się wyrazy uwielbienia), istotnie ponosili dość duże wydatki. A przecież to tylko „peryferyjny fandom”…
Jeden, choć w tej znakomitej książce nie jedyny, niezwykle zajmujący wątek książki Łukszy dotyczy wpisywania karier i fenomenów gwiazd (zwłaszcza Modrzejewskiej i Bernhardt) w politykę narodową. „Narodowość, odpowiednio polskość i francuskość, przylgnęły do nich, stopniowo zmieniając je w «aktorki polityczne». Ta synergia nie powinna zaskakiwać, zważywszy na głębokie strukturalne paralele między medialną sławą, mass-media celebrity, a państwem narodowym”. W przypadku polskich „fandomów teatralnych” rzecz jest bardziej skomplikowana i ciekawsza; kwestie narodowe pojawiają się w refleksji autorki niemal nieustająco, co naturalne, zważywszy na fakt, że teatr rozumie ona „przede wszystkim jako instytucję kulturową i integralną część aktualnego krajobrazu społeczno-politycznego”. W burzliwym dla Polski wieku XIX, w życiu społeczeństw całej Europy, teatr odgrywał ogromną rolę. Być może jeszcze większą – w podzielonej przez zaborców Rzeczypospolitej, w której nawet wybór obiektu uwielbienia mógł być odczytany jako polityczna deklaracja.
Wracając do spostrzeżenia Kracauera – czy istotnie dziewiętnastowieczni „lubownicy” teatru okazywali się „kulturowymi naiwniakami”? Na pewno w mniejszym stopniu niż odbiorcy kultury masowej, jakim przyglądali się badacze z kręgu szkoły frankfurckiej. Tu kluczowe okazywało się społeczne uprzywilejowanie: bilety do teatru nie były tanie, na występy supergwiazd – bywały dużo droższe. Do dobrego tonu należało wysyłanie kwiatów, choć nie zawsze było to konieczne. A jednak, by móc być „fanem” lub „fanką”, należało dysponować pewnymi zasobami… Niekiedy skromnymi, jak siostry Sikorskie, Jadwiga i Helena, które „napisały wspomnienia i przeszły do historii emancypacji polskich kobiet”, czy najsłynniejsza polska teatromanka przełomu XIX i XX wieku – Elżbieta Kietlińska (autorka opracowanych przez Jana Michalika i wydanych w 2012 roku Wrażeń i wspomnień młodej teatromanki). I Sikorskie, i Kietlińska pochodziły z miejskiej klasy średniej, odebrały pewne wykształcenie, rodzice uwrażliwili je na piękno i wartość sztuki. Agata Łuksza wskazuje również na emancypacyjny potencjał kultur fanowskich – dzięki afektywnemu doświadczaniu spotkań „z teatralnymi celebrities” Polki tworzyły „wspólnoty emocjonalne” i mogły „w alternatywny sposób tworzyć więzi społeczne i osobiste”.
Właśnie: afekty w przedziwny sposób zamieniały się w zmysłowe doznanie, gdy fan lub fanka sięgali po steki à la Sarah Bernhardt czy papierosy z portretem aktorki na pudełku. Albo gdy wybierali bladoróżowy kaszmir „Rose de Sara Bernard” lub złoty atłas „Modrzejewska”. Jest coś poruszającego w pragnieniu zmysłowego obcowania z obiektem uwielbienia i fascynacji. A jednocześnie, jak zauważa autorka, „To, co pozostało po pulsujących życiem, oddychających i odczuwających ciałach aktorek, które na scenie stawały się wehikułami postaci dramatycznych, a poza sceną służyły za ekran, na który publiczność projektowała własne fantazje, to udomowione słowa o niejasnej genezie i jeszcze bardziej wątpliwym znaczeniu, słowa, które uparcie trwają w języku i materializują się na kuchennych blatach, jadalnianych słowach i cukiernianych ekspozycjach w nieustannie zmieniających się powtórzeniach. Wielkie aktorki i ich nie mniej wielkie kreacje, które rozpalały serca i wyobraźnię dziewiętnastowiecznej publiczności, istnieją i odnawiają się w jakiejś niebywałej i nieoczekiwanej formie, z dala od sceny teatralnej, archiwów teatralnych i książek historycznych. To właśnie namiętność, pasja, uwielbienie, jakie wywoływały u swoich widzów i widzek, a nie znarratywizowana pamięć o konkretnych artystkach i kobietach, pozostaje kulturowo obecne. To afektywne wspomnienie reaktualizowane w sensorycznym uniesieniu”.
Niewątpliwie współczesne kultury fanowskie również produkują – albo raczej przyjmują te produkowane przez głodny każdej nowości i okazji kapitalizm – artykuły spożywcze. To nie tylko globalne mody, ale również lokalne, polskie. Niekiedy, jak w przypadku pewnych lodów, popyt na tyle przekraczał podaż, że astronomiczne kwoty płacono nie za sam produkt, ale za… opakowanie po nim – po to, by zaspokoić dziecięcą czy nastoletnią potrzebę posiadania tego właśnie gadżetu. Ostatnio w jednej z sieci handlowych możemy nabyć kanapki i sałatkę, reklamowane przez znaną i lubianą wokalistkę, a lodówki w osiedlowych sklepikach zdobi plakat z kobiecą dłonią w koronkowej rękawiczce, zapraszającą na „ucztę na wynos”. Cóż, brzmi to mniej wytwornie i egzotycznie, niż nazwy dziewiętnastowiecznych tortów Marcello czy Fedora; poza tym – to kilkutygodniowe, najwyżej kilkumiesięczne akcje marketingowe. Czy naprawdę przypominają kultury fanowskie, opisane tak pasjonująco przez Agatę Łukszę? Dla badaczy czy badaczek współczesnych mediów – być może to zjawiska podobne, dla mnie jednak dziewiętnastowieczni „lubownicy” teatru pozostawili w kulturze ślady dużo trwalsze i niepozbawione smaku.