„Liryki lozańskie” Adama Mickiewicza w reż. Piotra Tomaszuka w Teatrze Wierszalin w Supraślu. Pisze Karol Zimnoch w „Teatrologii.info”.
Zacznijmy od tego, że właściwie to nie był spektakl, ale raczej wieczór piosenki aktorskiej czy też recital Moniki Kwiatkowskiej. I gdyby potraktować wydarzenie w tych właśnie kategoriach, to trzeba stwierdzić, że było ono naprawdę nie do przeoczenia. Aktorka Wierszalina miała niezwykłą szansę na pokazanie swojego warsztatu wokalnego i w pełni ją wykorzystała. Jeśli jednak spojrzeć na Liryki lozańskie jako na widowisko teatralne, to czegoś mi w nim zabrakło, aby w pełni zostać pochłoniętym przez mistyczną prostotę melodyjnych wierszy wieszcza znad Lac Léman.
Nie jestem pewien, czy „przykucie” aktorek do stojaków z mikrofonami było najlepszym rozwiązaniem. Z pewnością nie jest to widok, którego możemy się spodziewać w Wierszalinie. Jego artyści przecież – przynajmniej w moim odczuciu – świetnie potrafią wykorzystać ruch, gest i ciało jako środki ekspresji. Wystarczy przywołać tutaj recenzowane przeze mnie Wyzwolenie (premiera 1 lipca 2023) czy Tańcząc Konrada, z którym to spektaklem Wierszalin pojechał niedawno aż do Japonii. Liryki lozańskie i to jak Mickiewicz za pomocą paralelizmów, rytmów oraz rymów (również częstochowskich) oddał melodyjność słowa, zostało przez Monikę Kwiatkowską wykorzystane do granic możliwości. A jednak brakowało mi w przedstawieniu (jeśli postrzegać tę premierę jako przedstawienie teatralne) wykorzystania wspomnianych przestrzeni, ruchu, gestu i ciała. Właściwie tylko przy realizacji Nad wodą wielką i czystą… widać było pewne próby użycia wizualnych elementów widowiska. Aktorki bawiły się formą, tworząc lustrzane odbicia i złudzenia, naśladując paralelizmy składniowe zawarte w wierszu. Pod tym względem spodziewałem się po Wierszalinie czegoś więcej. Wspomniane walory językowe Liryków lozańskich aż prosiły się o wykorzystanie ich za pomocą innych środków językowych niż wyłącznie dźwięk.
A jednak, premiera pod kątem „wyłącznie” dźwięku robi naprawdę duże wrażenie. Wszystko dzięki Monice Kwiatkowskiej grającej Adama Mickiewicza nad Jeziorem Genewskim. Aktorka Wierszalina pokazała całe spektrum swoich umiejętności głosowych. Operowała głosem z niezwykłą lekkością, co tylko podkreśliło jej kunszt wokalny. Swobodnie przechodziła między rejestrami, bawiła się dynamiką i barwą swojego głosu, śpiewając przy tym czysto i wyraźnie. Nienaganna dykcja oraz talent aktorki sprawiły, że muzyczny potencjał Liryków lozańskich Mickiewicza został na supraskiej scenie w pełni wykorzystany. Podczas spektaklu oddała całe spektrum emocji, które z pewnością drzemały w Mickiewiczu-emigrancie, będącym z dala od Wileńszczyzny, z dala od ojczyzny, z dala nawet od emigracji paryskiej. Aktorka z dużym przejęciem za pomocą śpiewanych wierszy odkryła burzę emocji, sentymentów i niepewności wieszcza wyrzuconego z siodła, osamotnionego i postawionego wobec romantycznego monumentalizmu Alp i Jeziora Genewskiego.
Aranżacje Adriana Jakucia-Łukaszewicza były ciekawe, ale mam wrażenie, że niejednokrotnie w Wierszalinie udowadniał, że stać go jako muzyka na więcej. Rozumiem jednak zdecydowanie się na dosyć proste melodie, z pewnością mające podkreślać rytmiczność i transowość Liryków lozańskich. Czy potencjał tych cech utworów znad Jeziora Genewskiego został w pełni wykorzystany? Pod względem aranżacji – chyba nie w pełni. Zdaję sobie jednak sprawę z karkołomności tego zadania. Wydaje mi się, że autorzy przedstawienia musieli wybrać pomiędzy zaakcentowaniem hipnotycznej transowości mistycznych wierszy wieszcza a daniem pola Monice Kwiatkowskiej do ekspresji i wykorzystania swoich wokalnych możliwości. Przeważyło to drugie, co wydaje mi się słuszną decyzją.
Z początku bardzo spodobała mi się nowoczesna aranżacja przestrzeni. Przezroczyste, prostokątne ekrany z tworzywa sztucznego oraz wijące się po podłodze podświetlane neony bardzo ciekawie oddawały wyobrażenie przestrzeni styku szwajcarskich Alp oraz Lac Léman, nad którym Mickiewicz osiadł jako profesor literatury słowiańskiej w Lozannie w latach 1839-1840. Prostota scenografii wpisywała się w poetykę Liryków z tego okresu, charakteryzujących się z jednej strony mistycznym tchnieniem, a z drugiej mimetyczną prostotą. Szkoda jednak, że neony, reklamujące przecież spektakl na plakatach i w social mediach, jedynie zapalały się i gasły w konkretnych momentach przedstawienia. Odniosłem wrażenie, że zabrakło pomysłu, w jaki sposób skuteczniej i ciekawiej wykorzystać je w widowisku. Trzeba jednak przyznać, że operowanie światłem oraz mrokiem dobrze korespondowało z niektórymi lirykami, szczególnie tymi najbardziej intymnymi jak np. Snuć miłość…
W ogóle przekazanie emocji zawartych w pozornie prostych, czasem może i z pozoru banalnych utworach Mickiewicza było mocną stroną przedstawienia. Interpretacje wierszy znad Léman wyszły Monice Kwiatkowskiej znakomicie, trafny okazał się też akompaniament pozostałych aktorów-muzyków: Magdaleny Dąbrowskiej, Adriana Jakucia-Łukaszewicza, Katarzyny Ogrodniczak oraz Urszuli Raczkowskiej. Bardzo spodobała mi się gra z wymową niektórych wierszy. Tam, gdzie spodziewałem się sielankowego spokoju, usłyszałem rozpacz dojrzewania w samotności (Ach, już i w rodzicielskim domu…), tam gdzie apoteozę woli ludu – rozgoryczenie (Ręce za lud walczące…). Widzę w tym bardzo dużą świadomość reżyserską oraz niespotykaną, pobratymczą wręcz znajomość Adama Mickiewicza jako wieszcza, ale i jako człowieka. Bo rzeczywiście w Wierszalinie – i to nie tylko na obecnej premierze – „mój trup w pośrodku was zasiada,/ W oczy zagląda wam i głośno gada”.
Jeśli potraktować najnowszą premierę Teatru Wierszalin jako recital Moniki Kwiatkowskiej – było to niesamowite doświadczenie i tryumf wokalnego rzemiosła aktorki, jeśli zaś przyjąć, że wystawiono spektakl teatralny – czuję niedosyt, ponieważ zarówno supraski teatr Piotra Tomaszuka stać na więcej, jak i Liryki lozańskie Mickiewicza zapewniają zdecydowanie większe możliwości artystyczne. Z całą pewnością warto jednak zobaczyć, a zwłaszcza posłuchać najnowszej propozycji podlaskiego teatru. Bo rzeczywiście w tym Widzeniu przede wszystkim to „Dźwięk mię uderzył…”.