EN

6.07.2023, 18:51 Wersja do druku

Ach! Rośliną być…

„Z życia roślin” według scenariusza Igora Gorzkowskiego i Alicji Kobielarz, w reżyserii Igora Gorzkowskiego, w Teatrze Ochoty im. Haliny i Jana Machulskich w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Artur Wesołowski / mat. teatru

Igor Gorzkowski od dawna pociąga mnie swym teatrem, tworząc kameralny, wysmakowany świat sceniczny, w którym nic nie jest przypadkowe, a rozmaite motywy i wątki łączą się na zasadzie nieprzypadkowych, lecz dobrze przemyślanych skojarzeń. Emocjonalnie i zmysłowo angażuje widza, jednak nie wszyscy lubią tego rodzaju poetykę. Wielbiciele jego talentu cenią zarówno spektakle oparte na wielkiej literaturze (wspomnę „Staruchę” według Daniła Iwanowicza Charmsa, „Idiotę” Dostojewskiego, autorską „Burzę” Williama Szekspira), jak i te o zupełnie innym charakterze („Ukryj mnie w gałęziach drzew”, „Księżycowy chłopiec”, „Kalino, malino, czerwona jagodo”). A jest w czym wybierać! Niedawno aktorzy zagrali po raz ostatni „Z życia roślin” i choć od premiery w październiku 2020 roku spektakl cieszył się wielkim powodzeniem, z pewnością nie dadzą się namówić na kolejne wystawienia. Ukazana na scenie historia dzieje się gdzieś i wszędzie, z dala od cywilizacyjnego zgiełku, w oderwaniu od drapieżnej rzeczywistości. Jej melancholijny nastrój udziela się widzom, którzy powoli zanurzają się w niej.

Kto czytał „Królestwo bajki” Ewy Szelburg-Zarembiny, w dzieciństwie zachwycał się i przeżywał przygody bohaterów „Ogrodu Króla Marcina”, z pewnością doceni urok i czar metaforycznej inscenizacji Gorzkowskiego, odnajdując (pytanie, czy zamierzone?) tropy i wątki dziecięcej baśni. Gaja, typowa businesswoman z miasta, uzależniona od wygód i nieco znerwicowana, zjawia się w starym, pachnącym drewnem domu. Samochód popsuł się w lesie i kobieta w butach na wysokich obcasach ledwo dotarła do tego tajemniczego, odludnego miejsca, położonego blisko pola porosłego zbożem i chwastem. Tu od dawna nie ma prądu, a pan o imieniu Pszenica częstuje ją mocnym napitkiem, Mlecz miesza nawóz i nosi drewniane bale, Niezabudka biega tu i tam, śmiejąc się radośnie, a Rosiczka zwana Rosą sieje grozę pomieszaną ze szczerością. Nerwy koi uroczy, najstarszy Pan Tuli Pan – specjalista od szklarni i cebulek. Mieszkańcy czują się swojsko na swoim terytorium, gdyż ich życie organizuje powtarzalność rytmu natury, nadając mu sens i porządek. Kim właściwie są – na wpół ludźmi, których egzystencja zespala się harmonijnie z przyrodą, czy tylko roślinami? Nieodłączny telefon komórkowy z przydatnymi aplikacjami tu nie zda się na nic i Gaja (Ziemia) musi zdecydować – zostanie z tymi dziwakami, wtopi się w odwieczną strukturę czy ucieknie, jak jej poprzednicy?

W „ogrodowej” opowieści sen poplątał się z jawą, a reżyser radosno-melancholijne przedstawienie ubrał w metaforyczną szatę. Sensualność oraz zmysłowość mocno określają poetykę spektaklu i miłość jako uczucie biologiczne jest czymś naturalnym, nieuniknionym. Ponadczasową opowieść o przemijaniu, małych i wielkich radościach, miłości i smutkach, dojrzałości i czupurnej młodości ubarwili autorzy scenariusza inteligentnym, specyficznym humorem. W nierealnym, absurdalnym świecie pojawiają się bohaterowie – outsiderzy, marzyciele o bezdomnych duszach. Choć wciąż poszukują filozoficznego sensu w swej nieprzemijającej egzystencji, w ciągłym odradzaniu się, cykliczności, jednak mimo wszystko czują silne zakorzenienie – w naturze. Wbrew pozorom zagubiona (dosłownie i w przenośni) Gaja doskonale do nich pasuje. Bez wielkomiejskiego pośpiechu i wiecznej pogoni za czymś, uczy się natury, swojej własnej również. 

W rzeczywistości tworzonej przez reżysera znakomicie odnajdują się aktorzy. Dzięki nim kameralną scenę Teatru Ochoty zapełniają barwne postacie, wrażliwcy i romantycy, niektórzy zabawni, a inni ciut pokiereszowani przez życie. Aleksandra Pisula w roli Gai zda się wieść prym wśród wszystkich, przejmując kontrolę nad zespołem i publicznością. Ale to tylko pozór, celowe działanie. W ostatnim, pożegnalnym przedstawieniu, element improwizacji, interakcja z widzem jest być może największa. Jednak aktorka niewiele tworzy na bieżąco, choć jest czujna i reaguje na zachowanie publiczności. Pisula gra z ogromną werwą, w pełni korzystając ze swego poczucia humoru i aktorskiej spontaniczności oraz umiejętności wokalnych. Paulina Komenda wciela się w prostolinijną, szczerą Niezabudkę. Aktorka tryska energią i ma w sobie uroczą, słodką dziecięcość, która w toku rozwoju wraz z „biologicznym uczuciem” zmienia się w zmysłową dojrzałość. Te przemiany podkreśla ubiorem. Paulina Komenda dodaje do tego jeszcze śpiew, którego aż miło posłuchać. Przyjaźni się z czarną romantyczką – Rosiczką. Maria Pawłowska kreując postać Rosiczki jest jak jej bohaterka – trochę noir, wystylizowana na gotyk, drapieżna i „owadożerna” (nie tylko „owado”). A przy tym wielce tajemnicza. Uwodzi i porzuca, by ostatecznie stać się przeraźliwie samotną Poruszające sceny z jej udziałem mają najwięcej tragizmu, chociaż groteskowego humoru też im nie brakuje. Krzysztof Wach jako Pszenica nie emanuje jakąś szczególną powagą i przyznaję – bardzo mu z tym do twarzy. Igor Kowalunas – wiecznie zapracowany Mlecz (a ludzie nazywają mniszka jego imieniem), choć trochę gburowaty i podobnie jak Rosiczka tajemniczy, budzi sympatię pomieszaną z ciekawością. Aktor dobrze oddaje napięcie panujące między nim a kobietami – Rosiczką i Niezabudką. To bardzo „ludzki” element i niełatwy do pokazania. I oczywiście Sebastian Perdek – Pan Tuli Pan, którego trzeba pokochać od razu. Pełen mądrości, dystansu i wyrozumiałości. A co kryje się w tej poczciwej duszy? Sporo – dużo smutku pod pokładami uśmiechu i delikatności. Niezwykle ważna jest w w spektaklu Gorzkowskiego bardzo istotna muzyka – jej bogactwo może przyprawić o zawrót głowy. Obrazuje radość życia, jego cykliczność, wymownie komentuje naturę i wzrusza.

Aktorzy śpiewają, recytują, prowadzą dialogi i monologi – czy to nie ujmuje spektaklowi czytelności? Wcale nie. Oczywiście można w nim odnaleźć odniesienia do współczesności, do lęków, niepokojów, uzależnień cywilizacyjnych, ale nie warto szukać ich za wszelką cenę. Lepiej oddać się niespiesznemu rytmowi i obudzić naturę – nieuchwytną, czasem groteskową i bardzo prawdziwą. Po prostu bawić się filozofią pożenioną z żartem.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła