„Przemiany" Joanny Bednarczyk w reż. Michała Borczucha, koprodukcja STUDIO teatrgalerii, Teatru Polskiego w Bydgoszczy oraz Festiwalu Mała Boska Komedia w Krakowie i Teatru Łaźnia Nowa na XX Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Pisze Anita Nowak.
Dzięki kooperacji warszawskiego Teatru Studio, Teatru Polskiego w Bydgoszczy, Festiwalu Mała Boska Komedia w Krakowie i tamtejszego Teatru Łaźnia Nowa, a także licznym warsztatom i spotkaniom Michała Borczucha z młodzieżą, narodziła się ciekawa inscenizacja. PRZEMIANY. Inspirowana starożytnym poematem METAMORFOZY Owidiusza.
Ile w tym z utworu rzymskiego poety? Autorka tekstu i dramaturg Joanna Bednarczyk, powybierała z starożytnego dzieła literackiego nie tylko imiona postaci i przypisane im cechy, ale też problemy, z jakimi w tamtej epoce one się borykały. I na starożytność nałożyła współczesność. Jakby stapiając je z sobą.
W efekcie na scenie widzimy młodzież w ciekawie ustylizowanych przez Dorotę Nawrot na aktualną modę kostiumach, dzisiejszym slangiem szkolnym opowiadającą o targających nią emocjach, kłopotach charakterystycznych dla wieku dojrzewania w każdej epoce.
Aktorzy w prowadzonych z nastolatkami rozmowach, wywiadach prowokują ich do szczerych i odważnych wyznań, na jakie już za parę lat zapewne nie będzie ich stać. Bo nonkonformizm z czasem się z człowieka ulatnia.
Pierwsza część spektaklu jest celowo trochę rozbałaganiona wizualnie. Różne są, choć w tej samej po trosze antycznej, po trosze abstrakcyjnej scenografii usytuowane, miejsca akcji. Raz jest to sala baletowa, raz szkoła, to znów studio telewizyjne. Wszędzie z chaosu i gwaru wyłaniają się pojedyncze głosy, monologi lub dialogi młodych osób, bardzo trafnie postrzegających i oceniających otaczający je świat.
W części drugiej na scenie pojawia się ogromny, półokrągły, jakby z marmuru wykuty stół sędziowski, pośrodku którego zasiada prowadząca rozprawę Michalina Rodak jako sędzia Atlas. Skargę przeciwko Plutonowi o porwanie córki Prozerpiny wnosi Ceres, w którą wciela się Małgorzata Witkowska. I nie tylko ze względu na trzymające w napięciu dialogi obu matek, które ubolewają z powodu utraty dzieci, bo syn Ceres w trakcie trwania rozprawy ginie w wypadku samochodowym, ale ze względu na wspaniałe kreacje obu aktorek. Grają jakby na dwóch przeciwległych biegunach. Rozpacz Ceres jest jawna. W jej ruchach i słowach dominuje ekspresja. Kobieta oskarża świat.
Atlas ma pretensje tylko do siebie, bo to ona zezwoliła szesnastoletniemu Faetonowi wzięć kluczyki do samochodu. Cierpi bardziej, ale powściągliwie, cały czas prowadząc rozprawę. Na jej twarzy rozpacz i ból zastygają pod skórą, niczym materiał, w którym zanurza się pełniony przez nią urząd. Oczy dławią pod powiekami łzy, a ściągane siłą usta jakby z trudem hamują krzyk. Prywatność walczy z powagą pełnionego stanowiska. Scena w sądzie to w rzeczywistości pretekst do rozważań nad prawem do ingerencji rodziców w życie dorastających dzieci. Usprawiedliwienie dla pozornego chaosu części pierwszej. Przedstawia problem z drugiej strony. Ale czy coś wyjaśnia? Przyznaje którejś ze stron rację? Poszukiwanie granic zakazów i nakazów to problem odwieczny. I od wieków pozostający bez odpowiedzi.
Przy okazji w spektaklu jest wiele aluzji do otaczającej nas rzeczywistości, współczesnych tragedii, które na świecie jawią się od zawsze, bo wynikają z słabości lub okrucieństwa ludzkiej natury; cech, które w sprzyjających warunkach dotkliwie dają o sobie znać.