Kłopot z Kazimierzem Dejmkiem polega na tym, że stale robi on nieoczekiwane kawały. Swój najsłynniejszy kawał wykonał w roku 1968, wystawiając w Teatrze Narodowym "Dziady", których zdjęcie z afisza stało się zaczynem demonstracji studenckich, a potem tego wszystkiego, co nazywamy Marcem 1968. Oczywiście za ów Marzec, przedstawiony jako wystąpienie przeciwko komunie, splendory zebrali wszyscy oprócz Dejmka, ale sam jest on sobie winien. Kto mu bowiem kazał - zamiast ubrać się w szaty opozycyjnego męczennika -już w parę lat później określić publicznie (i to z trybuny sejmowej) bojkot aktorski, ogłoszony w czasie stanu wojennego, jako błazeństwo, szkodzące bardziej widzom telewizyjnym, pozbawionym w tym czasie przyzwoitego teatru i samym aktorom, pozbawionym publiczności, niż ówczesnej władzy? Był to jednak jedyny chyba okres w historii, gdy aktor mógł zdobyć uznanie nie za to, że gra, ale za to, że nie gra, po co więc było Dej
Tytuł oryginalny
A kuku
Źródło:
Materiał nadesłany
Nie nr 50