"Śpiewak jazzbandu" na podstawie sztuki Samsona Raphaelsona w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Pisze Maciej Stroiński.
Nie chodzi oczywiście o Tomka Śpiewaka, bo on jest nie super, jeżeli mnie spytać. Super jest "Śpiewak jazzbandu" grany u żołnierzy. Mnie nie śmieszył, ale wzruszał: śpiewanie "Kol Nidre", umieranie ojca i cierpienie matki. Dawno nie widziałem takiego poziomu aktorstwa dramatycznego, a im musi jeszcze starczyć, żeby zatańczyli. Musical musicalowy, wysoce konwencjonalny, wysoce skłamany, wysoce dobrze zrobiony. Spektakl totalnego środka: za mało cacany, by pasować snobom, i za mało marginalny, żeby przyciągnąć pielęgniarki teatralne od projektów wykluczonych. Na widowni ludzie, a nie wiedza o teatrze. Nowy Jork, lata 20., więc klasyczne retro, pełna niedzisiejszość. Retro było tylko wtedy, bo później i WCZEŚNIEJ mamy już współczesność. Szekspir na przykład nie jest retrowy, Szekspir jest współczesny, jak gdzieś przeczytałem w katalogu biblioteki. "Śpiewak jazzbandu" to film i spektakl o żydowskim szołbiznesie, o trudach kariery, o życiu rod