EN

1.04.2025, 10:44 Wersja do druku

List dla odmieńców

„Wczoraj byłaś zła na zielono” Elizy Kąckiej w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Karolina Gołębiewska.

fot. Karolina Jóźwiak

Czworo aktorów na scenie Teatru Dramatycznego, a wśród nich postać matki (Anna Moskal), która uspokaja córkę upominającą się o klucz. Jednak zarówno córka jak i matka są jedynie figurami w spektaklu. Dialog między bohaterkami okazuje się być koncertem na cztery głosy. Polifonia nie byłaby jednak możliwa gdyby nie Maria Wieczorek akompaniująca obsadzie na skrzypcach. Przy ich dźwięku słyszę jeden z fragmentów Wczoraj byłaś zła na zielono Elizy Kąckiej o desperacji dziecka chcącego poznać funkcję klucza. Jednak Ruda - jak na stronach prozy figuruje córka autorki - nie jest sama w poszukiwaniach. Klucza poszukuje sama publiczność pragnąca wejść do świata dziecka w spektrum i jego matki. Osoby widzowskie szukające wejścia do świata odmieńców - tak kobieta dedykuje swój list córce. Zanim go odczytamy do końca, bo listem można nazwać adaptację Anny Augustynowicz, zacznijmy od początku.

Naprzeciwko mnie wnęki, a w nich lustra przeznaczone dla każdego członka i członkini obsady. W centrum widzę dyrygentkę przedstawienia, która żongluje rolą matki-Elizy z Marianną Linde. Szereg kończą i zamykają aktorzy uosabiający tłum (Karol Wróblewski, Mirosław Guzowski), z którym Eliza i Ruda muszą się skonfrontować, jeśli nie walczyć. Z ust aktorek otrzymuję streszczenie historii Rudej i jej matki, które będąc osobno jednocześnie są nierozłączne. Pozostają jednością w obliczu społeczeństwa, które nie chce i nie może ich zrozumieć. Równocześnie są oddalone od siebie w obliczu ich relacji - Ruda w spektrum autyzmu i jej matka próbująca tam dotrzeć. Albo może już tam dotarła? Tam, czyli do świata nie akceptującego odchyleń od norm, świata, który nie rozumiał Elizy samotnie wychowującej dziecko. “Tam” było pierwszym słowem Rudej. “Tam” to kwintesencja jej obecności w innym świecie i bycia inną dla świata. Obcą dla świata była sama Eliza, bo jak mówiono w przedszkolu “Elizka nie bawi się lalkami”. Obcość ta jest sygnalizowana przez chór złożony z aktorów, do których powoli dołączają aktorki. Chór, który próbuje pouczać Elizę mówiąc jej - jak aktorka powtarza za pisarką - “Rzeczy, które usłyszałam jako matka”. Poczucie wyalienowania pozwoliło matce i dziecku przyjrzeć się sobie samym i przejrzeć w sobie nawzajem jak w lustrze.

Pierwszą panią lustra była rudowłosa dziewczynka. Z autobiografii Kąckiej dowiaduję się, że zaledwie kilka miesięcy po narodzinach córki tańczyła z nią do lustra na ścianie. Kiedy ruda główka zaczęła odrywać się od matczynych ramion pokazała, że jest dyrygentką sama sobie, ale też dyrygentką matki. Na scenie Teatru Dramatycznego dowiadujemy się, że Ruda, która kiedyś odgrywała przed lustrem spektakl zaczęła odgrywać rolę przed tłumem. Czy na pewno była to kreacja aktorska?

Przy Placu Wolności znajdowała się witryna - pozioma scena przygotowana dla Rudej. Kącka przyrównała jej taniec przed witryną do sztuk walki - walki wbrew światu i dla świata odbijającego się w oczach Rudej. Performans dziewczynki przyciągał uwagę przechodniów ożywczo komentujących i podziwiających ją. Takie same emocje wzbudzili we mnie aktorzy, którzy wypowiadając słowa o teatrze małej bohaterki sami go wykonywali wedle jej instrukcji. Dotychczasowe wnęki posłużyły aktorom i aktorkom za witryny, a oni sami wykonywali przed nimi subtelne pozy na pograniczu tańca. Byłam nimi zachwycona jak książkowy tłum Rudą, który dotychczas nie akceptował jej świata. Jednak to ona była najbardziej autentyczna spośród ich wszystkich chociaż wydawałoby się, że to dziewczynka odgrywa przed nimi fikcję. To ludzie wytwarzali fikcję przed duetem Eliza-Ruda, które jedynie chciały wyjść z farsy normatywności.

Normatywność, o której piszę wytwarza podział na obce i znane, normalne i dziwne. W te podziały ludzie usiłowali zakwalifikować Rudą i Elizę najprostszymi metodami. Metodą były słowa, “Rzeczy”, które Eliza usłyszała jako matka. W tym momencie grupa aktorska przestaje być już chórem, a zamienia się w sędziów i w rozgrywających. Rzecz jasna, że tłum komentatorów osądza matkę i córkę. Aktorzy sięgają po gwizdki, coraz szybciej wypowiadając osądy tłumu, aktorki zaś wykonują ćwiczenia gimnastyczne również przyspieszając tempo. Konwencja zawodów sportowych, w którą przeobraża się chór, odzwierciedla poczucie presji jakie towarzyszy osobom nieheteronormatywnym - w spektaklu osobom atypowym - i ich najbliższym, w tym samotnym matkom. Presji w pomyślnym zaliczeniu testu przynależności do świata, który rozporządza nami, a nie my nim. Do otoczenia, które zabrania nam postrzegać rzeczywistość własnymi oczami.

Oczy Rudej patrzyły w sklepowe witryny, a jeszcze wcześniej w las. Nie dowiemy się co konkretnie przykuło jej uwagę, ani jak Rudą widziała jej matka. Twórcy jednak postarali się ułatwić nam to zadanie. Na materiałowej ściance oddzielającej widownię od sceny pojawiła się projekcja oczu mrugających w moją stronę jakby twórcy dawali mi znak, że “Tam” nie jest aż tak daleko. Podobnie kiedy Ruda potrzebowała kojącego i niezidentyfikowanego mroku widzimy widmo ludzkiej sylwetki. Mogła to być Ruda próbująca wydostać się z ciemności lub Eliza szukająca do niej dostępu. Słuchając o godzinach, które Ruda spędziła w ciemności z farbkami pod ręką, malując swój świat to sama doświadczyłam tego mroku. Światło na scenie zgasło, żeby powrócić. Zanim do tego doszło Ruda uciekła - dokąd?

Eliza zauważa, że córka zniknęła i wszczęła poszukiwania. Po chwilach paniki przeplatanej desperacją Eliza zauważa córkę na klatce schodowej. Tło zmienia się w biel przecinaną pajęczyną kresek, a po prawej stronie wytwarza się czarny pas gdzie stoi Ruda. Przed moimi oczami wytwarzają się białe pasy świateł przypominające żaluzje. Ruda zostaje odnaleziona. Widownia też, w końcu światłem zdemaskowano mnie oglądającą witrynowy performans. Wideo Art i światło wykonane przez Tomasza Armadę uwypukliły performatywny rys spektaklu, który podkreślał obecność publiczności równocześnie dystansując ją od wykonawców i wykonawczyń, a mała scena Teatru Dramatycznego podkreśliła ten rys.

Obsada wróciła z powrotem na swoje miejsca, a wraz z nimi na swoje miejsce wrócił “klucz”. Ponownie słucham dialogu między Elizą i Rudą o kluczu, który miały w kieszeni jak ja, bo zaczęłam rozumieć, że to nie wielkość klucza jest najważniejsza. Społeczeństwo dzisiaj stawia na wielkość i klucza i drzwi, ale nie na to, co jest za nimi. Wierzę, że świat za drzwiami drużyny Eliza-Ruda jest piękniejszy, niż ten za drzwiami rzeczywistości innych. Co znaczy “inny”? Społeczeństwo myśli o “innych” jako o tych , którzy nie są jak oni. Eliza i Ruda używają tego słowa wobec ludzi nie akceptujących ich realiów autyzmu dziecka i samotnego macierzyństwa. Kiedy bohaterki w swojej rozmowie zabrały klucz ze sobą, kwartet zszedł ze sceny. Pozostało tylko puste miejsce na białym krześle w ciemności. Białe krzesło w świetle czekające - na kogo? Może na tych, którzy zajmą miejsce Elizy i Rudej. W końcu to one usiadły za stolikiem sędziowskim wydając werdykt, a zarazem prawdziwą diagnozę o świecie. Czuję, że publiczność wraz z nimi przeszła na drugą stronę boiska za zamkniętymi drzwiami. Siedząc na widowni poczułam się gotowa, żeby stawić czoła obcemu światu, który nieustannie pouczając “innych” sam potrzebuje zaczerpnąć lekcji.

Źródło:

Materiał nadesłany