Z Piotrem Rowickim, autorem sztuk teatralnych, w tym wielu monodramów zagranych przez Agnieszkę Przepiórską, rozmawia Katarzyna Flader-Rzeszowska w „Teatrze”.
KATARZYNA FLADER-RZESZOWSKA Gratuluję nagród na festiwalu „Dwa Teatry” i w XXX Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej oraz finału Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej za tekst "W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej".
PIOTR ROWICKI Dziękuję bardzo.
FLADER-RZESZOWSKA W maju się nie umiera to tekst dla Agnieszki Przepiórskiej. Napisał Pan wszystkie dramaty do jej jednoosobowego bioteatru, zaczynając od I będą święta z 2012 roku. Czy za każdym razem – a mają Państwo za sobą osiem premier – pracuje Pan według jakiejś ustalonej metody twórczej, sprawdzonego schematu, czy też każda bohaterka wymaga nowego podejścia?
ROWICKI Z Agnieszką poznaliśmy się przy okazji pracy nad spektaklem "Królowie dowcipu" w reżyserii Piotra Ratajczaka, rzecz miała miejsce w Bielsku-Białej w 2011 roku. Po latach Agnieszka powiedziała mi, że nie lubiła grać w tej sztuce, jednak coś się jej we mnie i w moim pisaniu spodobało i wymyśliła, że możemy razem zrobić monodram. Tak powstała opowieść o „wdowie smoleńskiej” – „I będą święta”. Niektórzy krytycy nie docenili tego tytułu, a mimo to monodram osiągnął duży sukces, zdobył wiele nagród, zaproszeń, i to w sumie zapoczątkowało naszą współpracę. Odpowiadając na drugą część pytania – nie mam metody ani schematu, każda bohaterka wymaga indywidualnego podejścia i pomysłu na stworzenie jej wersji teatralnej.
FLADER-RZESZOWSKA W jakim stopniu korzysta Pan z gotowych biografii czy literatury faktu, pisząc dramaty biograficzne?
ROWICKI Korzystam z tego, co jest. Jeśli jest biografia, to bardzo dobrze, ale to nie jest jeszcze tekst dramaturgiczny. Na przykład w "Żeby nie było śladów" Cezarego Łazarewicza Barbara Sadowska – matka Grzegorza Przemyka – pojawia się w niektórych rozdziałach, jednak nie jest główną bohaterką. Moim zadaniem było jej ożywienie, uteatralnienie. Ponowne narodziny na scenie. Ja dam jej słowa, Agnieszka postać, ruchy i gesty, ktoś to wszystko wyreżyseruje, ktoś inny ubierze i oświetli; razem sprawimy, że Barbara Sadowska pojawi się i ożyje. Mogę oczywiście spotkać się z zarzutem, że to nieprawda, że ktoś daną bohaterkę znał, że ona tak nie myślała, tak nie mówiła, jednak mam w tym względzie wiele bardzo pozytywnych doświadczeń.
FLADER-RZESZOWSKA Nie zawsze może Pan skonsultować, jak zachowywała się i mówiła dana bohaterka. Nie ma już świadków, którzy znali Ginczankę – bohaterkę spektaklu "Ginczanka. Przepis na prostotę życia".
ROWICKI To prawda. Pozostają wyobraźnia i zdjęcia. Na przykład takie, którym został opatrzony artykuł Agaty Araszkiewicz w „Wysokich Obcasach” z grudnia 2018 roku. Fotografia pochodzi z sierpnia 1934 i nie wiadomo, co to za miejsce, jakaś plaża nad rzeką albo morzem. Pięć osób – dwóch mężczyzn, trzy kobiety – a wśród nich Zuzanna Ginczanka, która wygląda jak Miss Świata. Absolutnie zjawiskowa uroda. I już dobrze nie pamiętam, ale może to było to właśnie zdjęcie, po którym zacząłem zadawać sobie pytania. Kim była? Jak się nazywała? Co robiła, jakie były jej losy, jak potoczyło się jej życie? Takie nagłe olśnienia bywają bardziej inspirujące niż gotowa biografia.
FLADER-RZESZOWSKA Kiedy Pan pisze, słyszy Pan swoje bohaterki, ich monologi?
ROWICKI Tak, to jest proces, do którego się dochodzi. Wymaga uwagi, cierpliwości, skupienia na postaci. Głos pojawia się w którymś momencie. Czasem bohaterki zjawiają się w snach i coś mówią, czasem tylko na mnie patrzą i muszę się domyślać, czego chcą, ale i tak wydaje mi się, że to jest dość spokojny przebieg. Gdy Agnieszka wciela się w bohaterki, jest nimi niemal cały czas – i to dla jej bliskich i domowników może nie być przyjemne.
FLADER-RZESZOWSKA Czy fakty ograniczają autora?
ROWICKI Czasem ograniczają, czasem pomagają. Większość monodramów, które napisałem, to teksty oparte na biografiach, w których tylko część scenariusza jest fikcją. Trudniejsze jest wymyślenie od początku do końca fikcyjnej biografii, tak żeby postać ożyła na scenie i żeby dało się w nią uwierzyć. Tak było z ostatnim monodramem, czyli z "Ocalonymi".
FLADER-RZESZOWSKA Ale przecież "Ocalone" także w jakimś stopniu opierają się na zachowanych świadectwach kobiet z Zieleniaka, wspomnieniach, historycznych danych z powstania warszawskiego?
ROWICKI No właśnie ta liczba mnoga ma tu znaczenie, bo świadectwa i wspomnienia owszem są, ale są rozproszone i dotyczą wielu osób, a postać musi być jedna. Czasami relacje są sprzeczne, nieprzystające do siebie, i wtedy trzeba wybrać z nich to, co pasuje do naszej postaci. Trzeba sobie tę postać w głowie ułożyć, wyobrazić jej wygląd, cechy charakteru, zainteresowania. Po jednym ze spektakli podeszły do Agnieszki dwie kobiety i powiedziały, że "Ocalone" to jest opowieść o ich mamie i babci Irence, która była na Zieleniaku. Okazało się, że tworząc fikcyjną postać, napisałem o prawdziwej osobie.
FLADER-RZESZOWSKA W dramacie "Wojna to tylko kwiat" – o fikcyjnej reporterce wojennej – krytycy i tak dostrzegli portrety Marii Wiernikowskiej czy Marie Colvin.
ROWICKI Przyznaję, że po tylu latach nie pamiętam konkretnych inspiracji i sugestii, które mi wtedy towarzyszyły. Nie wiem, czy jest wiele osób w Polsce, które pamiętają o amerykańskiej dziennikarce i korespondentce wojennej Marie Colvin, która zginęła podczas wojny domowej w Syrii w 2011 roku. Kiedy to pisałem w 2016 roku, mogła to być jeszcze dość świeża sprawa. Wcześniej zajmowały się tym tematem różne media na całym świecie.
FLADER-RZESZOWSKA Trudniej pisze się tekst dla jednej aktorki niż dramat rozpisany na kilka postaci?
ROWICKI Nie, przeciwnie. Łatwiej pisze się dla jednej aktorki. Być może wynika to z prostszego procesu komunikacji na linii autor – aktor – reżyser. Komunikacja: autor – wielu aktorów – reżyser jest z zasady bardziej skomplikowana.
FLADER-RZESZOWSKA Agnieszka Przepiórska w swoim jednoosobowym bioteatrze pracowała z trojgiem reżyserów: Piotrem Ratajczakiem, Anną Gryszkówną i Mają Kleczewską. Jak duże znaczenie ma dla Pana jako autora to, kto reżyseruje spektakl?
ROWICKI Bardzo duże. Najtrudniejsze jest pierwsze spotkanie, potem zwykle bywa łatwiej. Proces powstawania spektaklu jest dość długi i za każdym razem inny. Zanim reżyser zacznie reżyserować, autor pisać, a aktorka próbować, wydarza się wiele rzeczy. Rodzi się pomysł. Ktoś z nim przychodzi. Jak z małą iskrą, która musi trafić na odpowiedni materiał, musi dostać tlen, żeby zmienić się w płomień. Używam metafory, bo to jest proces trudny do nazwania wprost. To nie jest tylko wymiana zdań i pomysłów, to coś więcej, to wzajemne zapalanie się do jakiejś idei, wzajemne przekonywanie, że z naszego spotkania może powstać coś ciekawego. W przypadku monodramów moja obecność na próbach jest mniejsza niż w spektaklach wieloobsadowych. W tych drugich zwykle byłem obecny na wszystkich próbach i dopisywanie trwało aż do prób generalnych. To dość absorbujące i wyczerpujące. Kilka miesięcy scenicznej konfrontacji z własnym tekstem, poprawki, uwagi reżyserskie, pomysły aktorskie, zmiany, skróty, dopiski. To sprawiło, że w ostatnich latach skoncentrowałem się na monodramach.
FLADER-RZESZOWSKA Beata Popczyk-Szczęsna dzieli jednoosobowe spektakle oparte na biografiach na dwie główne grupy: monodramy-świadectwa i monodramy-rekonstrukcje. Pierwsze są „sceniczną formą reprezentacji doświadczeń granicznych”, drugie zaś stanowią wyraźny przykład twórczości autotematycznej i pretekstowego traktowania źródeł. Co interesuje Pana bardziej?
ROWICKI Chyba jednak pretekstowe traktowanie źródła. Chodzi o to, że mamy fakty, prawdziwe zdarzenia i dopiero od nich odchodząc, a może raczej wokół nich budując, sprawiamy, że może zadziać się teatr, a nie film biograficzny na scenie. Tworzenie teatru biograficznego nie ma na celu ukazywania czyjegoś życiorysu, żeby widz mógł sobie siedzieć bezpiecznie na widowni i potakiwać: „Tak było, tak właśnie było”. Chodzi raczej o przeżycie, emocje, o zderzenie się z czyimś dramatem, ukazanie wewnętrznego świata, ale też powiedzenie i uczynienie w imię bohaterki tego, czego nie zrobiła, a chciałaby zrobić.
FLADER-RZESZOWSKA Czy opowiadając o czyimś życiu, zawsze w jakimś stopniu opowiada się o sobie?
ROWICKI Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale coś w tym może być. Agnieszka mi to nieraz mówiła, że „wkładam” do tekstów moje różne życiowe wątki, ale to się dzieje nieświadomie. Przysięgam. Zwykle to są jakieś ptaki albo inne takie moje „metafory”.
FLADER-RZESZOWSKA Chyba lubi Pan ptaki? Nazwy konkretnych gatunków pojawiają się w kolejnych Pana tekstach, tak samo zapachy przyrody, woń mirabelek, zapach Puszczy Białowieskiej.
ROWICKI To pytanie, które może zmienić bieg tego wywiadu, ograniczę się więc do kilku zdawkowych informacji. Owszem, lubię. Moi synowie, jeden już dorosły, a drugi jeszcze nie, są birdwatcherami, a raczej twitcherami. To jest taka forma psychozy maniakalno-depresyjnej polegająca na przemożnej chęci zaobserwowania rzadkiego gatunku ptaka, który z jakiejś przyczyny pojawia się w naszym pięknym kraju. I ja im pomagam w tej potrzebie jako kierowca-zaopatrzeniowiec. Fotografuję też od czasu do czasu, ale przyznaję szczerze, że wśród zwierząt na pierwszym miejscu są u mnie koty.
FLADER-RZESZOWSKA U mnie psy. Czy humor i ironia obecne w Pana tekstach, będące nierozłączną częścią Pana języka, są konieczne, by mówić o sprawach poważnych i tragicznych? Czy stanowią niezbędny kontrapunkt?
ROWICKI Nie planuję tego. To jest pewnie odreagowanie i moja nieuświadomiona, ale dość silna potrzeba. Nie mam rozpisanych żartów ani elementów humorystycznych.
FLADER-RZESZOWSKA W "Ocalonych" brak jednak lżejszych momentów. To kwestia tematu?
ROWICKI Też się nad tym zastanawiałem. Może to być także kwestia sytuacji scenicznej, napięcia, reżyserii. Nawet jeśli na papierze coś mogłoby być zabawne i lekkie, to później okazało się w całej tej historii całkiem inne. Wydaje mi się, że ironia w "Ocalonych" jest, albo raczej sarkazm, pewien rodzaj szyderstwa.
FLADER-RZESZOWSKA Sarkazm i szyderstwo pojawiają się też w "Ginczance". Dramat ten jest linearnie poprowadzoną biografią: zaczyna się od dzieciństwa u babci w Równem, kończy śmiercią Zuzanny w więzieniu na ulicy Montelupich w Krakowie. Podobnie prowadzi Pan tekst o Annie Walentynowicz, jednak nie finalizuje go katastrofa smoleńska, lecz obraz morza i siedzącej na plaży kobiety. Nie chciał Pan definitywnie zamykać życia Walentynowicz? A może nie chciał Pan wracać do tragedii smoleńskiej?
ROWICKI Tak jak wcześniej mówiłem, nie robimy filmów dokumentalnych na scenie, pozwalamy sobie na fantazjowanie o bohaterkach. Takie zakończenie wydawało mi się ciekawsze. Wszyscy wiedzą, jak skończyło się życie Anny Walentynowicz. Czy idąc do teatru, chcieliby jeszcze raz to usłyszeć?
FLADER-RZESZOWSKA Nie wiem. Niektórzy może tak… Mam wrażenie, że nawet w najciemniejszych tekstach zawsze znajduje Pan szczelinę, przez którą może wpaść światło…
ROWICKI Ja tej szczeliny nie szukam, nie wypatruję jej w scenach z życia bohaterek, aczkolwiek tak się dzieje, czy to w przypadku Barbary Sadowskiej, czy Zuzanny Ginczanki, że te promienie światła się pojawiają.
FLADER-RZESZOWSKA Łączy Pan różne teksty w obrębie jednego dramatu, na przykład poezję, fragment utworu dramatycznego, modlitwę, przemówienie. Czy taka intertekstualność pozwala na głębsze opowiedzenie historii bohaterki?
ROWICKI To chęć ukazania postaci w całej złożoności. Jeśli opowiadamy o poetce, a tak się zdarzało, to wiersze są naturalnym elementem składowym jej postaci i pojawiają się w nieprzypadkowych miejscach tekstu. Są wynikiem przemyślanej strategii opowieści. Czasem to wynik wymyślania wspólnego, mojego i Agnieszki, czasem też reżyserki; jednym słowem, intertekstualność nie jest tylko moim literackim zabiegiem, ale efektem burzy mózgów realizatorów.
FLADER-RZESZOWSKA Taką burzą mózgów był pobyt w Białowieży. Jak na Pana pisanie wpłynęły wyjazdy do Puszczy Białowieskiej podczas przygotowywania tekstu o Simonie Kossak i spotkanie z jej siostrzenicą Joanną?
ROWICKI Bardzo pozytywnie. Odwiedziliśmy Dziedzinkę, leśniczówkę, w której mieszkała Simona. Spotkanie z Joanną z wielu względów zrobiło na mnie ogromne wrażenie, można powiedzieć wstrząsające. Chociaż najważniejszym elementem tych wszystkich wizyt była ta ostatnia. Mam na myśli premierę "Simony K. Wołającej na puszczy", można powiedzieć niemedialną, dla kilkunastu osób, w środku Puszczy Białowieskiej i pod drzewem, które było jedyną i naturalną scenografią. To był teatr nie do powtórzenia.
FLADER-RZESZOWSKA Wracając do kompozycji dramatów, "Ocalone" zamyka Pan w antycznej klamrze – cytuje Pan fragmenty "Orestei" o zemście.
ROWICKI To efekt współpracy z Mają Kleczewską, która wiele razy sięgała po dramat antyczny, a ja zostałem tym zarażony. Nie jest to łatwe na początku, trzeba się przedrzeć przez różne, czasem archaiczne tłumaczenia, ale nie da się zaprzeczyć, że w tragedii napisanej wieki temu można dostrzec emocje i myśli bardzo nam bliskie. Te same uczucia, tę samą miłość, nienawiść, zazdrość, zawiść czy chęć zemsty.
FLADER-RZESZOWSKA "W maju się nie umiera" zostało wpisane w strukturę pasji. Czy tylko odbijając cierpienie Barbary i Grzegorza w cierpieniu Maryi i Jezusa, dało się znaleźć odpowiednie słowa na niewypowiedziany ból?
ROWICKI "Historia Barbary Sadowskiej" nie została jednoznacznie wpisana w strukturę pasji. Są tam pewne elementy modlitw, pieśni, odniesień religijnych, które trafnie odzwierciedlały stan bohaterki po śmierci syna. Z opowieści Cezarego Łazarewicza, który jako reporter zajmował się Sadowską, a właściwie wydobył ją z niepamięci i z nieistnienia, wynikało, że ta religijność była dość skomplikowana i Barbara doszła do niej w późnym wieku. W scenariuszu "W maju się nie umiera" są momenty zwątpienia religijnego, czy wręcz bluźnierstw wobec Boga. Nie było moim zamiarem upodobnienie cierpienia Barbary i Grzegorza do cierpienia Maryi i Jezusa. To pojawiło się naturalnie. W wyobraźni zobaczyłem pietę, Matkę Bożą trzymającą na kolanach ciało Jezusa Chrystusa i matkę Barbarę Sadowską trzymającą ciało syna Grzegorza. Znamienne, że katowanie Grzegorza miało miejsce na komisariacie przy ulicy Jezuickiej.
FLADER-RZESZOWSKA A dlaczego Barbara kilkukrotnie śpiewa francuską kołysankę ludową?
ROWICKI Sadowska urodziła się w Paryżu i do dziewiątego roku życia mieszkała we Francji. Ta kołysanka jest fantazją, aczkolwiek to bardzo popularna i powszechnie znana piosenka, także bardzo możliwe, że słuchała jej jako dziecko, i co za tym idzie – że śpiewała ją również synowi.
FLADER-RZESZOWSKA Agnieszka Przepiórska podkreśla, że w jej jednoosobowym teatrze najważniejsze jest słowo i wynikające z niego emocje. Jednak w przypadku "W maju się nie umiera" tekst dopełniają wizualizacje, a w "Ocalonych" Krzysztof Garbaczewski przy pomocy AI tworzy bardzo wyrazistą opowieść wideo. Nie przeszkadza Panu, że obraz tak mocno wchodzi do bioteatru duetu Rowicki/Przepiórska?
ROWICKI Zastanawiałem się nad tym, ale nie w kontekście tego, czy mi to przeszkadza. Myślałem bardziej o perspektywie widza, bo moja jest trochę inna. Przede wszystkim znam historię i tekst, a widz oprócz tego, co mówi i robi Agnieszka, dostaje drugą, równoległą narrację, czasem korespondującą, czasem zderzającą się z tym, co dzieje się na scenie. I musi się w tym odnaleźć. Z głosów dobiegających po kolejnych pokazach można wyciągnąć wniosek, że da się to wszystko zobaczyć i przeżyć jako jedno spójne widowisko teatralne.
FLADER-RZESZOWSKA Współpracuje Pan z Agnieszką Przepiórską trzynaście lat. Wie Pan, jak się przygotowuje do roli, jak prowadzi postać, że interesują ją wątki społeczne. Czy dużo łatwiej pisze się dla niej kolejny tekst?
ROWICKI Tak, ma to ogromne znaczenie. Rozmawiając o nowym tekście, nie musimy ze sobą dyskutować nie wiadomo ile o każdej scenie i każdym elemencie spektaklu, porozumiewamy się skrótami myślowymi, wymieniamy lekturami, zazwyczaj Agnieszka zarzuca mnie książkami, które powinienem przeczytać. Druga strona tak długotrwałej współpracy jest taka, że można popaść w pewną rutynę i mieć wrażenie déjà vu.
FLADER-RZESZOWSKA Czasem podczas prób scenicznych wyrzucają Państwo jakieś fragmenty. Czy nie szkoda napisanych słów?
ROWICKI Czasem są wyrzucane zdania, całe akapity. Nie wiem jak inni autorzy, ale ja nie mam problemu ze skrótami. Chodzi o wyczucie scenicznego rytmu i napięcia, o pytanie, czy tak skonstruowana historia wytrzymuje na scenie, i najważniejsze – czy widz wytrzymuje, czy się nie nudzi. Sztuka opisująca czyjeś życie w godzinę musi posługiwać się skrótem, formą, która da odbiorcy obraz całości, a przynajmniej jakąś namiastkę.
FLADER-RZESZOWSKA A kiedy publikuje Pan dramat, wykreślone fragmenty trafiają jednak do druku?
ROWICKI Nie, jeśli już gdzieś dramat jest publikowany, to staram się, żeby to była wersja ostateczna, która jest grana. Chociaż jakieś drobne zmiany mogą się zdarzać. Bywa też tak, że zmiany w tekście zachodzą w trakcie tak zwanej eksploatacji.
FLADER-RZESZOWSKA Czy osiem dramatów, o których rozmawiamy, zostało napisanych tylko dla Agnieszki Przepiórskiej, czy mogłaby je zagrać inna aktorka? Co na przykład z autobiograficznym "Tato nie wraca"?
ROWICKI "Tato nie wraca" byłby trudny do zagrania, bo to osobiste historie Agnieszki, które tylko spisałem i ułożyłem w scenariusz. Myślę, że w innych przypadkach jest to możliwe do przeprowadzenia. Chciałbym kiedyś zobaczyć te teksty w innym wykonaniu. Pierwszą możliwość miałem podczas finału Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, gdzie "Historia Barbary Sadowskiej" została rozpisana na głosy. Było to bardzo ciekawe doświadczenie.
FLADER-RZESZOWSKA Agnieszka trafia ze swoimi premierami do małych ośrodków, spotyka się z widzami po spektaklach, chce z nimi rozmawiać, poznawać ich punkt widzenia.
ROWICKI Podziwiam Agnieszkę za to, co robi. Jeździ z bardzo trudnymi tematami do małych miasteczek, czasem wiosek, i robi teatr. Nie wiem, czy wszyscy są gotowi na konfrontację z tak drastycznymi i kontrowersyjnymi tematami, ale Agnieszka oprócz tego, że jest bardzo dobrą aktorką, jest też otwartą, empatyczną i komunikatywną osobą.
FLADER-RZESZOWSKA Wzmocnił Pan znacząco nurt herstoryczny w teatrze. Czy jest jeszcze jakaś kobieca biografia, którą chciałby Pan przenieść na scenę?
ROWICKI Nie chcę palić tematów, wypowiadając je na głos, ale myślę, że głośna w ostatnim czasie biografia Marii Konopnickiej mogłaby stać się zaczynem do ciekawej pracy w teatrze.