Logo
Recenzje

45 WST: CZUJĘ WSTYD, ŻYJĄC W TAKIM ŚWIECIE Jolanty Janiczak

26.05.2025, 09:29 Wersja do druku

„Czuję wstyd, żyjąc w takim świecie” Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina z Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie na 45. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Tomasz Miłkowski na stronie AICT.

fot. fot. Dawid Stube

Wymarzony temat na poruszający dramat albo trzymający w napięciu scenariusz filmowy: artystka daremnie walcząca o uznanie, odrzucana, niechciana, ginąca (dosłownie) z głodu, poniżenia i uzależnień, być może u początku wielkiej kariery. W dodatku córka sławnego na całą Europę pisarza, skandalisty i króla modernizmu. Umiera w wieku zaledwie 34 lat, waży 30 kilo. Kościotrup. Mowa oczywiście o Stanisławie Przybyszewskiej (1901-1935) i jej ojcu, Stanisławie Przybyszewskim (1868-1927).

Nic więc dziwnego, że Joanna Janiczak, autorka wielu dramatów inspirowanych losami nietuzinkowych kobiet, zainteresowała się przypadkiem tej bohaterki, niemal idealnie przystającej do opowieści o artyście wzgardzonym, o sztuce wyklętej, czy też namysłu nad sztuką dosłownie niedożywioną. Zwłaszcza że temat wydaje się nadal aktualny. W Polsce co najmniej od czasu satyry Adama Naruszewicza „Chudy literat” (1773).

Okazuje się jednak, że temat aż sam proszący się o teatralizację czy ekranizację stawia opór, bo bohaterka w ograniczony sposób nadaje się na sztandar. Po pierwsze, jej odrzucenie wynikało, przynajmniej częściowo z cech charakterologicznych (nie pozwalała sobie pomóc). Po drugie, sama odsunęła się od świata obsesyjnie oddana dziełu o bohaterach rewolucji francuskiej. Po trzecie, rzeczywiście teatr jej nie chciał, ale jednak „Sprawę Dantona” wystawiono za jej życia dwukrotnie (w reżyserii Edmunda Wiercińskiego w roku 1931 we Lwowie i Aleksandra Zelwerowicza, 1933, w Teatrze Polskim w Warszawie), ale sztuka w teatrze nie okazała się tak olśniewająca, jak przypuszczała autorka. Wprawdzie późniejsze losy, już powojenne, tej sztuki (a także sławna ekranizacja Andrzeja Wajdy) ukazały dramat w innym świetle, ale sukces przyszedł o wiele później. Wreszcie, po piąte, artystów odrzucanych i niechcianych było w historii tysiące i pewnie nie da się z tego ulepić jakiejś jednorodnej opowieści. Zresztą nie taki był chyba cel tego spektaklu stawiającego pytania, choć chwilami trochę tendencyjnie (?).

Tak więc na samym początku, jeszcze na korytarzu przed wejściem na widownię, aktorzy grają prolog, zapowiadając swój dramat i oferując usługi, przedstawiając swoje niewesołe materialne położenie, które w dużej mierze zależy do publiczności. Pytają, czy sztuka ich wyżywi. Wygląda to nieprzekonująco, trochę jak z dawnego teatrzyku studenckiego albo teatru amatorskiego. Potem zresztą pada w spektaklu odpowiedź na to pytanie: Nie, nie da się tym spektaklem zapewnić odpowiednich wpływów do kasy. To być może element autoironii. Ale już chyba nie autoironią tłumaczy się obecność na scenie gumowych szczurów czy trzech monitorów, na których wyświetlany jest uporczywie obraz płomieni. Ogień jest malowniczy, ale nie wiadomo, co autorzy mieli na myśli, może chcieli widzów zaniepokoić albo podpowiedzieć, że artysta płonie na ołtarzu sztuki? Raczej mało odkrywcza metafora. I jeszcze jeden monitor z angielskim hasłem: (cytuję z pamięci) „Dlaczego szczęście jest takie kosztowne?”.

Zostawiając na boku te uszczypliwości, wróćmy do głównego wątku. Otóż paradoksalnie z konfrontacji Przybyszewskich, bo na scenie pojawia się ojciec pisarki, który nigdy z córką nie utrzymywał kontaktu, zwycięsko wychodzi Przybyszewski. Może to zasługa Michała Czachora, który gra w tym spektaklu gościnnie, a może też piekielnie inteligentnie ułożonej przez Janiczak argumentacji wygranego-przegranego artysty, który noszony za życia, zwłaszcza w Berlinie i po przyjeździe do Krakowa, na rękach, stał się dzisiaj jedynie archiwalnym zabytkiem z podręczników (choć niekiedy przemyka się jako ciekawostka na scenę). W jego brawurowym monologu znalazł się krytyczny dystans do samego siebie, przerost ambicji zmieszany ze świadomością niedostatku talentu, jednym słowem ukazany został złożony splot rozmaitych okoliczności, które sprawiły, że legenda okazała się po latach wydmuszką. Tego zabrakło w kreacji Przybyszewskiej (Joanna Żurawska) – pewnie dlatego, że to postać trudna do zniesienia – którą nie sposób polubić. Przegrany (historycznie) Stacho budzi jednak sympatię, ale Stanisława swoją idiotyczną niezłomnością, autodestrukcyjnym stosunkiem do swojego ciała, odstręcza. Kto wie, czy to nie najciekawszy ładunek tego spektaklu i dramatu. Pal sześć gumowe szczury. Trudny do zrozumienia dramat Przybyszewskiej nie ma nic z gumy do żucia.

Tytuł oryginalny

45 WST: CZUJĘ WSTYD, ŻYJĄC W TAKIM ŚWIECIE Joanny Janiczak

Źródło:

AICT
Link do źródła

Autor:

Tomasz Miłkowski

Data publikacji oryginału:

25.05.2025

Sprawdź także