„F***ing in Brussels” Mikity Ilinczyka w reż. autora w Teatrze Polskim im. H. Konieczki w Bydgoszczy. Pisze Roman Dołżanski w „Telegramie”.
„Mnie dymała dyktatura, a ja dymam demokrację” – tak aforystycznie i dowcipnie określa swoją specyficzną misję młody mężczyzna o imieniu Maksim, główny bohater sztuki i spektaklu Mikity Ilinczyka „Fucking in Brussels”. (W rzeczywistości czasownik jest ostrzejszy w cytacie, ale tu są dzieci...) Maksim, podobnie jak wielu jego współobywateli, uciekł z łukaszenkowskiej Białorusi do Europy i obecnie żyje z pieniędzy ze sprzedaży mieszkania niedawno zmarłego ojca. Poznajemy bezrobotnego Maksima w chwili, kiedy przyjeżdża do Brukseli, wynajmuje mieszkanie naprzeciwko budynku Parlamentu Europejskiego i zaczyna łowić europosłów na „wędkę” gejowskiej aplikacji randkowej „grindr”. Tak więc mocno dorośli, perwersyjni eurobiurokraci przychodzą do Maksima, aby spełnić swoje sekretne, wyłącznie masochistyczne fantazje. Maksim nie jest prostytutką, w zasadzie nie uprawia seksu i nie bierze pieniędzy od „Europy”, on tylko realizuje osobliwe zadanie „zemsty”, które sam sobie wymyślił... Mikita Ilinczyk, świeżo upieczony absolwent reżyserii w GITIS, który dał się poznać szerokiej publiczności ponad dwa lata temu, dzięki sukcesowi jego debiutanckiego spektaklu „Łaskawe” wg Littela w Teatrze na Bronnej, obecnie mieszka w Polsce. Pisze i reżyseruje. Swoją sztukę „Fucking in Brussels” wystawił w Teatrze Polskim w Bydgoszczy.
Sam teatr jest w trakcie remontu, patrzy na świat pustymi oczodołami, ale z boku, na małej scenie, tętni życie. Pieniędzy jednak, podobnie jak bohater sztuki, ma tyle, co kot napłakał, więc spektakl powstał, jak to się mówi, z tego, co było pod ręką. Ryzykowna, błyskotliwie pomyślana i aktualna fabuła Ilinczyka – dramaturga nie skusiła Ilinczyka – reżysera do „wystrzałowej” akcji – samego siebie wystawia on nie jak czarną komedię (łatwo sobie wyobrazić taki gatunek) o konflikcie dwóch światów, ale na smutny dramat w duchu „kina autorskiego”.
Bohaterem nie jest tu brutalny ociekający seksem mężczyzna, który siecze zdeprawowanych polityków do krwi. Bardziej przypomina zmęczonego życiem lekarza, który zaprowadza swoich klientów za parawan nie na erotyczną egzekucję, ale na badanie rentgenowskie. By potwierdzić niezmiennie smutną diagnozę. Diagnoza politycznej hipokryzji Europy? Raczej nie.
(Chociaż w radosnym śmiechu widzów wyczuwałem nieobcy części obywateli dzisiejszej Polski eurosceptycyzm).
Debiutancki pomysł na sztukę mógł spokojnie przerodzić się w polityczny pamflet, prezentujący na przykład masochistów ze wszystkich frakcji politycznych zasiadających w Parlamencie Europejskim. Jednak Ilinczyk prowadzi tekst, a wraz z nim sztukę, w innym kierunku. Podobnie jak bohater, odkłada pejcz na bok. Pozwala nam przyjrzeć się i wysłuchać (a tym samym współczuć) sprzątaczce, rodaczce Maksima, i jej niedołężnemu ojcu, którego kobieta musi wlec ze sobą po mieszkaniach. Wspomina muzułmańskich nielegalnych imigrantów ukrywających się w piwnicy pozornie bogatego budynku, którzy żyją tam w antysanitarnych warunkach i karaluchy rozłażą się po całej drogiej przestrzeni. Ale ostatecznie to właśnie oni, niezrozumiali wschodni ludzie, stają się jedynymi powiernikami bohatera – straszliwe słowa rozpaczy, które Maksim wykrzykuje w finale do szybu wentylacyjnego, bezpośrednio łączą go z niewidzialnymi towarzyszami niedoli. Cóż, w naszym świecie aplikacji mobilnych znacznie łatwiej znaleźć kogoś, kto potajemnie wychłosta cię do krwi podczas przerwy na lunch niż kogoś, kto po prostu wysłucha cię, gdy tego potrzebujesz.
Roman Dołżnanski, krytyk teatralny, kurator, dramaturg, od czasu wybuchu wojny mieszka w Berlinie. Swoje recenzje obecnie publikuje na portalu „Telegram”.