„Pozory” Marca Camolettiego w reż. Jakuba Przebindowskiego w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Dariusz Pawłowski w „Dzienniku Łódzkim”.
Nadia wróciła na scenę Teatru Powszechnego w Łodzi i ponownie triumfuje. Fakt, że czyni to w przedstawieniu opartym na nie najlepszym tekście mistrza gatunku, a jej wejście przez jedne z drzwi w scenografii jest od pierwszych minut spektaklu z ekscytacją wyczekiwane przez publiczność dowodzi, jak silną i jedyną w swoim rodzaju figurą teatralną stała się Nadia w wykonaniu Arkadiusza Wójcika, w kilkuletnim już serialu łódzkiej sceny. I jak skutecznie można ją „ograć” w każdej komediowej konwencji.
Pomoc domowa Nadia kolejny raz podejmuje pracę w Łodzi, a właściwie w podłódzkich Żabiczkach, w farsie Marca Camolettiego „Pozory (Czyja to kochanka)”. To zresztą tekst znany już z repertuaru Teatru Powszechnego, choć w innym tłumaczeniu, inscenizacji osadzonej w innych okolicznościach i - z braku Nadii - w jeszcze innej narracji. Przedstawienie nazywało się „Weekend na wsi” i miało premierę w 2011 roku. Teraz ta figlarna opowieść jest na tyle naznaczona osobowością Nadii i istotą cyklicznego projektu Powszechnego, że to kompletnie odmienne przedstawienie, z przeniesionym w nowe miejsce punktem ciężkości.
Nowa wersja tekstu Camolettiego trafiła na scenę łódzkiego teatru w tłumaczeniu modnego Bartosza Wierzbięty, któremu - jak to wiemy i z wcześniejszych tłumaczeń jego autorstwa - wszystko się kojarzy, wiadomo z czym. I choć tym razem owe skojarzenia w pełni tłumaczy temat podjęty w widowisku, to niektóre „żartobliwe” wycieczki i gry słowne - jak w tyradzie o dzidzie - stają się w kontekście całości nazbyt niegustowne i nie pomagają farsie, czy szerzej - komedii, wydobyć się ze stereotypu sztuki li tylko lekkiej, przez co mniejszego znaczenia niż dramat (nad czym usilnie i słusznie pracuje Teatr Powszechny pod szyldem Polskiego Centrum Komedii).
Cieszą za to wszelkie łódzkie odniesienia w wystawianym materiale i pomieszczone na scenie Powszechnego. Nadia nie pracuje już na własny rachunek, tylko przyjeżdża do położonego w okolicach Łodzi domu producenta filmowego jako pracownica agencji świadczącej pomocne w opanowaniu gospodarstwa domowego usługi. Zna łódzkie realia i lokalizacje, proponuje ubogą, bo łódzką wersję popularnej zupy, plecie łódzką „poezję”. Pośród dekoracji (przejrzysta, złożona z wyłącznie niezbędnych elementów i znaków scenografia Wojciecha Stefaniaka) znajduje się nawet słynny fotel RM58 zaprojektowany przez łodzianina, Romana Modzelewskiego, lecz nie jestem przekonany, że każdemu z widzów wystarczy jego zaistnienie - może warto „wydobyć” go chociażby jednym słowem?
Co jednak znaczniejsze, „Pozory” - pozostając czystą farsą, komedią, której bohaterowie są wciągani w coraz bardziej absurdalne i kompromitujące wydarzenia - okazują się lustrem trafnie ustawionym naprzeciw naszych postaw i zachowań w sytuacjach, kiedy sami mijamy się z prawdą. Stawiają przy tym ciekawą kwestię: Czy prawda rzeczywiście zawsze nas wyzwoli? Czy lepiej jest wiedzieć o wszystkich potknięciach i przykładach nielojalności partnera, czy może korzystniejsze jest przemilczenie niektórych z nich? Dlaczego zdarza nam się uciekać w półprawdy? Każdy, na podstawie własnych doświadczeń, odpowie sobie na to inaczej; wszyscy jednorako jednak kłamiąc, kombinując i oszukując najbliższych oglądani z boku wyglądamy równie żałośnie, jak bohaterowie „Pozorów”. A na pragmatyczną Nadię, przy której naszą błazenadę dostrzeżemy, nie zawsze możemy liczyć.
Jakub Przebindowski solidnie spektakl wyreżyserował, celnie rozkładając akcenty, nie przesadzając z emocjami, pilnując tego, co w farsie należy do składników najważniejszych, czyli właściwego tempa. Przedstawieniu zabrakło jednak puenty (a przynajmniej nie było jej jeszcze podczas premierowego pokazu). Spektakl się nie kończy, a jedynie przestaje dziać.
„Pozory” osiągają autentyzm dzięki świetnie przygotowanym aktorom. Oczywistym jest, że pierwszą eksplozję braw musi wywołać pojawienie się na scenie Arkadiusza Wójcika w roli Nadii. Taki pomysł ustawienia tej postaci, gdy nie wiemy do końca, czy to kobieta, czy mężczyzna przebrany za kobietę (a jeżeli tak, to dlaczego), czy może kobieta będąca mężczyzną przebranym za kobietę sprawia, że mamy do czynienia nie tylko z osobą wyjątkową, silną i uniwersalną, ale jednocześnie jak mało kto może ona bez skrupułów punktować wady, przywary i nieszczerości obu płci. Aktor ze swoją Nadią swobodnie porusza się w różnych odmianach komedii, nie kryje rozmaitych inspiracji (w „Pozorach” ze sceny kilka razy kłania się Benny Hill), ale nigdy nie jest to bezmyślne naśladownictwo, ale za każdym razem charyzmatyczna kreacja wzbogacająca już poznaną osobowość bohaterki. Podkreślić też należy, że Arkadiusz Wójcik, stąpając na granicy szarży, trzyma powierzoną mu rolę w ryzach, nie ulega pokusie podążania za preferencjami publiczności, dociskania poczucia humoru odbiorców. Tutaj to widzowie trzymani są w garści przez aktora, który jednocześnie zostawia każdemu z odbiorców swobodę interpretacji tego, co jako Nadia prezentuje.
Sukcesu Nadii nie byłoby, jednak gdyby przyszło jej działać na bladym tle. Tymczasem, mimo mocy tej figury, pozostali aktorzy nie pozwalają jej urwać się ze scenicznego zespołu. Każdy tworzy wypełnioną treścią, charakterystyczną postać. Inteligentnie na wzajemnych przeciwieństwach zbudowali swoje role Sebastian Jasnoch i Michał Lacheta. Para przyjaciół, którzy - jak to w przyjaźni - oszukują się na potęgę. Zdradzający rogacz, przekonany, że konstruuje wyrafinowaną intrygę, sam będący przez resztę wystawiony na śmieszność oraz przyprawiający mu rogi kumpel, który pilnując, by zdrada nie wyszła na jaw, spełnia ostatnią posługę wobec kompana w kłamstwie.
Ujmujące, podobnie zróżnicowane są obie panie, Aleksandra Bogulewska i Paulina Nadel, którym w naturalny sposób udaje się połączyć bycie zabawną z aktorską szlachetnością. Potrafią stworzyć pomiędzy sobą napięcie, by ucieszyć sceną-perełką, kiedy obydwie wspólnie płaczą z powodu bałamutnego męża i kochanka.
Teatr Powszechny przy okazji premiery postawił pytanie: Dlaczego wstydzimy się komedii? Ależ to „Pozory” są! Kolejne spektakle łódzkiej sceny zaręczają, iż wstydzić nie ma się czego. Niech się wstydzi ten, co widzi. Bo to o nim jest.