„Odlot” Zenona Fajfera w reż. Anny Augustynowicz z Teatru Współczesnego w Szczecinie na 42.Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.
Kilka rzędów foteli lotniczych, fragment schodów, rekwizyt-cytat a może miniaturka- szkielet Pomnika Ofiar Tragedii Smoleńskiej 2010 roku, białe manekiny jak ofiary związane, ukryte, owinięte przezroczystą folią, olbrzymi ekran, na którym pojawiają się projekcje wideo/ruchome schody, ruchome mówiące/nieruchome duchów twarze/ jakichś miejsc powidoki. W sumie przestrzeń klaustrofobiczna, zamknięta, z opcją no way out, tak jak w samolocie w czasie podniebnego lotu. Wśród obłoków, we mgle, w chmurach, kto wie gdzie jeszcze. W jakimś majaku, błądzeniu. Może to Polska, a może czyściec, piekło, niebo albo wszystko naraz w splataniu myśli, skojarzeń, różnych piosenek, zaśpiewów, okrzyków, cytatów/ np. z Wyspiańskiego/, ról aktorskich. Czarny kostium jak kir otula każdą postać, ujednolica, daje się skryć prawdzie o nim. Monochromatyczny obraz uspokaja. Emocje gasi dźwięk klarnetu. Swym niekończącym się pocałunkiem wycisza rejwach zakochana para.
Narodowym galimatiasem jest ODLOT Zenona Fajfera, podróżą w czasie polskiego ducha, jego stanem i kondycją. Spektakl w reżyserii Anny Augustynowicz buduje nastrój chaosu w klinczu historycznej, literackiej narracji, mentalnej izolacji Polaków, mimo wyzwolenia braku poczucia wolności. Głębi. Niemożność zmiany czy ucieczki potęguje lęk/nie tylko wysokości/. Pokazuje, że jako zbiorowość/naród jesteśmy podzieleni/w teatrze symbolicznie na widownię i scenę/, skłóceni, napastliwi, agresywni. Bo choć podkreślamy, że najważniejsza jest miłość /powracające echem:"oni się całują"/, to zwycięża nienawiść, bo jest zamierzona, od miłości mocniejsza, ważniejsza. Lubimy proste, wpadające w ucho piosenki, łatwe rozwiązania, uniesienia, egzaltacje. Nie interesuje nas lot długodystansowy. Myśl krytyczna, rozwinięta. Monologujemy, nie rozmawiamy. Spisujemy kompromis, walkę na straty. Liczą się emocjonalne odloty. Ostra retoryka, czyn tylko słowny, szczytny, podniebny.
Precyzyjnie skonstruowana analiza portretu Polaków w kapsule czasu, mimo niegasnącego poczucia humoru, nie nastraja optymizmem. Chęć lepszego życia unosi w marzeniach Polaków wysoko, ale nadzieja na poprawę losu szybko gaśnie. Zmiana na lepsze nie wydaje się możliwa, gdy żyje się tylko przeszłością i oczekuje katastrof. Każdy w tym spektaklu jest unieruchomiony, statyczny. Sam w sobie zamknięty. To, co mówi nie jest jego własne ale przyswojone, nabyte, zapożyczone. Jacy tak naprawdę jesteśmy, pojedynczy i zbiorowi, każdy sam musi sobie odpowiedzieć. Sztuka tylko stawia pytania. Uruchamia wyobraźnię.
Bo może autor z artystami Teatru Współczesnego we Szczecinie wysyła gdzieś w niebyt kosmosu skarlałego ducha narodu. Sugeruje niepamięć, wyeliminowanie tego, co jak wirus osłabia, ciągle atakuje. Może to sugestia, że czas pożegnać anachroniczne wzorce, sformatowaną literaturą i sztuką, wychowaniem zaściankową mentalność, pańszczyźnianą naturę, wszystko, co się zużyło, umarło, dawno zdewaluowało. Może niech to zdeformowane anachronizmem truchło przepadnie, odleci, przestanie straszyć, nękać, niszczyć. Może warto się na nowo, na lepsze narodzić. Jak tego dokonać? Jak nową myśl wypracować, perspektywę zmienić, człowieka uformować? Nikt chyba nie wie.
Anna Augustynowicz nie zaskakuje, potwierdza tym spektaklem kontynuację swojej minimalistycznej, ale celnej, wyrazistej, rozpoznawalnej estetyki. Dyscyplinuje, upraszcza, sublimuje formę. Nie uznaje długich, nużących, emocjonalnie podkręconych odlotów. Koncentruje się na istocie rzeczy wyrażonej intensywnym, mocnym, znaczącym skrótem. Kierowanym z wewnątrz artysty do wnętrza widza. Pilnuje, by się nikt nie rozpraszał, nie nużył, nie nudził. Wyraża myśl, wywala emocje. Czeka na uważną wzajemność. Aktorzy nie zawodzą. Skromni, powściągliwi, doskonali w sposób naturalny niosą treści, wzmacniają je swoją sztuką, budzą tę wrażliwość, która widzowi pozwala czuć i rozumieć jaśniej, głębiej, mocniej. Łudzić się, że nie leci z innymi nie wiadomo po co w niebyt nieskończony. Na przykład ku następnej narodowej katastrofie. Wystarczy, mówią swą sztuką artyści, że bieżąca ciągle trwa. Odlot trwa.