EN

6.09.2023, 14:23 Wersja do druku

Proszę wstać, Sąd idzie

„Granica. Polski proces w stylu amerykańskim” reż. Piotra Ratajczaka w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej.  Pisze Jacek Wakar, członek Komisji Artystycznej IX Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.

fot. Dorota Koperska / mat. teatru

Piotr Ratajczak wraz z adaptatorką Joanną Kowalską nie tyle przenoszą Granicę Zofii Nałkowskiej w nasze realia, ile umieszczają ją poza konkretnym czasem. W Teatrze Polskim w Bielsku-Białej sprawdzają, jak historia oskarżonej o zabójstwo Justyny wpisuje się w dylematy kobiet tu i teraz, na ile mieści się w niej ich na wskroś dzisiejsze żądanie prawa do samostanowienia.

Przyznaję, Teatr Polski w Bielsku-Białej odwiedzam zbyt rzadko. Dobrze wspominam dokonaną tam przed kilku laty przez Janusza Opryńskiego adaptację Idioty Dostojewskiego, momentami frapujący był niemal operowy Faraon na motywach książki Bolesława Prusa wyreżyserowany przez Cezarego Tomaszewskiego. Bielska scena poważyła się na drugą po inscenizacji Krzysztofa Warlikowskiego realizację Kruma Hanocha Levina, przygotowała ją Małgorzata Warsicka, tylko dobrze świadczy to o ambicjach placówki. Polski ma też w repertuarze klasykę z Cyrano de Bergerakiem oraz Mistrzem i Małgorzatą na czele, ale i farsy (Mayday, Hotel Westminster) i komedie (Letycja i lubczyk, Kogut w rosole). Nie policzyłem, jak długo swoją funkcję piastuje dyrektor Witold Mazurkiewicz, ale na moje rozeznanie trudno cokolwiek mu zarzucić. Trzeba pamiętać, iż Polski to jedyny teatr dramatyczny w średniej wielkości mieście – kilkaset metrów obok jest lalkowa Banialuka, miejsce o całkiem innym jednak profilu – stąd konieczność kształtowania rozsądnie eklektycznego repertuaru. Stąd również potrzeba zachowania złotego środka między twórcami o bardziej progresywnym charakterze poszukiwań oraz tradycjonalistami. Pracują w Bielsku-Białej jedni i drudzy. Piotr Ratajczak ze swoją wersją Granicy jest gdzieś pomiędzy obiema grupami.

Niewątpliwie plasuje się też w peletonie najbardziej zapracowanych inscenizatorów w Polsce. Pakuje walizkę, jednego dnia jest w jednym mieście, drugiego kilkaset kilometrów dalej. Znam wiele jego spektakli, ale nie umiałbym jednoznacznie stwierdzić, że to ktoś, kto wyżej ceni sztuki współczesne od klasyki albo upodobał sobie szczególnie jeden gatunek teatralny. Zamiast kroczenia prostą drogą twórca stosuje raczej slalom między konwencjami, zmienia zainteresowania, sprawdza, co dzisiaj mówią teksty dawne albo jaką moc mają te napisane dosłownie wczoraj. Ciekawie wyglądają artysty potyczki z klasyką – tą polską przede wszystkim. Bo reżyserował przez ostatnich kilka lat Ratajczak między innymi Tango Mrożka i Ferdydurke Gombrowicza, Lalkę Prusa i Ziemię obiecaną Reymonta, Onych Witkacego, Karierę Nikodema Dyzmy Dołęgi-Mostowicza i przed trzema laty w Bielsku-Białej Złego Tyrmanda. Kompletnie inne epoki, inne literackie światy i języki, całkiem odmienne też inscenizacje. Jeśli szukać czegoś, co je łączy i przy okazji próbować scharakteryzować stosunek artysty do dzieł dawnych, można powiedzieć chyba, iż za każdym razem wiąże je ze współczesnością. Ziemia obiecana z Teatru Kochanowskiego w Opolu na przykład opowiadała o fiasku rewolucji przemysłowej, była jak bal na Titanicu z zegarem odmierzającym czas do końca znanego nam świata. Bielska Granica to teatr innej skali, mniejszego rozmachu, ale podobne ujęcie tematu. Ratajczak wspólnie z autorką adaptacji Joanną Kowalską sprawdzają, jak wydana po raz pierwszy w roku 1935 powieść Zofii Nałkowskiej koresponduje z obecnymi problemami kobiet, w centrum zdarzeń umieszczając Justynę Bogutównę (Magdalena Jaworska) i otwarcie stając po jej stronie.

Strategię Kowalskiej można porównać – toutes proportions gardées – do metody stosowanej kiedyś przez dwójkę adaptatorów pracujących z Lukiem Percevalem przy jego bezdyskusyjnie dla mnie genialnej inscenizacji Hamleta Shakespeare’a z Thalia Theather w Hamburgu. Feridun Zaimoglu i Günter Senkel niejako przetłumaczyli arcydzieło na język XXI wieku, nie roniąc jednak znaczenia żadnego ze słów. Na nowo napisany przez nich Hamlet wciąż był w każdym calu Hamletem Shakespeare’a, żaden z zabiegów translatorów nie służył jedynie osiągnięciu zamierzonego przez inscenizatora efektu. Kowalska postępuje podobnie. Niektóre fragmenty bierze wprost od Nałkowskiej, inne wyostrza lub pisze własnymi słowami, pozostając wierna zarysowanym przez pisarkę wizerunkom postaci, idąc drogą ich motywacji, niczego w tym względzie im nie dodając.

fot. Dorota Koperska / mat. teatru

Bielskie przedstawienie opatrzone zostało podtytułem Polski proces w amerykańskim stylu, chwytliwym, choć w moim odczuciu niekoniecznym. To oczywiste, że autorzy inspirowali się dramatami sądowymi w wydaniu amerykańskim, bo tamtejsza kinematografia dostarczyła ich najwięcej, w dodatku nierzadko wybitnych, by wymienić tylko Dwunastu gniewnych ludzi Sydneya Lumeta czy Ludzi honoru Roba Reinera. Polskie kino ma jednak i swoich przedstawicieli gatunku, choć nielicznych, z wciąż mocną Sprawą Gorgonowej Janusza Majewskiego na czele. Ważne, że Ratajczak z Kowalską opowiadają Granicę, ujmując ją w ramy procesu sądowego, a czy on polski i czy w amerykańskim stylu to już bez znaczenia. Liczy się, że w tej Granicy już na starcie wszystko się zdarzyło. Zenon (Michał Czaderna) uwiódł Justynę, doszło do najbardziej dramatycznego, wyostrzonego jeszcze przez scenę zdarzenia. A teraz Zenon przyjmuje rolę narratora prowadzącego nas przez własną historię i już zakończone życie. Przed sądem staje zabójczyni, my zaś, poznawszy racje Obrończyni (Marta Gzowska-Sawicka) i Prokuratora (Rafał Sawicki) mamy wydać swój wyrok. Orzeczenia sądu bowiem nie usłyszymy.

Choć Granica z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej nie jest spektaklem długim (trwa niewiele ponad półtorej godziny) kluczowe dla fabuły zdarzenia poznajemy z przeciwstawnych perspektyw poszczególnych i uczestników. To samo w wersji Zenona wygląda całkiem inaczej niż widziane przez Justynę, odmienny punkt widzenia ma Elżbieta (Oriana Soika) oraz postaci drugiego planu. Chwyt znany choćby z Rashomona Akiry Kurosawy, gdzie jedną sytuację przedstawia każde z czworga jej uczestników, w Granicy sprawdza się dobrze, wzmacniając napięcie i utrudniając widzowi przyjęcie wyrazistego osądu. Stanowi przy tym wyzwanie dla aktorów, zmuszonych błyskawicznie zmieniać tonację grania. Zespół bielskiej sceny radzi sobie z tym bez najmniejszego zarzutu.

Główne role Michała Czaderny i Magdaleny Jaworskiej nie mają w sobie może sznytu solowego popisu, ale idealnie korespondują z kreacją zbiorową zespołu Teatru Polskiego. Wszyscy w nim grają równo, czytelnie, właściwie rozkładając akcenty. Pojęli przy tym, że od pokusy grania na siebie dużo cenniejsze jest mądre partnerowanie i współdziałanie z koleżankami i kolegami. Jako robota zespołowa właśnie Granica z Bielska-Białej sprawdza się szczególnie dobrze.

Nie jest to oczywiście przedstawienie z rodzaju tych, co zmieniają świat albo przynajmniej teatr. Można wytykać mu uproszczenia, czepiać się kilku reżyserskich rozwiązań. Mniejsza z tym jednak, bo bardziej istotne, że dzięki powieści Zofii Nałkowskiej i w zgodzie z nią Piotr Ratajczak pozostał wierny swej dewizie – wystawiając klasykę, wącha nasz czas, sprawdza punkty przecięcia historii i współczesności. I nieodmiennie wychodzi i jemu, i nam na widowni, iż są one znacznie bliżej niż mogło się wydawać.

Granica. Polski proces w amerykańskim stylu według powieści Zofii Nałkowskiej, reż. Piotr Ratajczak, Teatr Polski w Bielsku-Białej, prem. 15 kwietnia 2023.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Jacek Wakar

Wątki tematyczne