17 maja 1924 roku urodził się Kazimierz Dejmek, reżyser „Dziadów” - przestawienia, które wpłynęło na bieg polskiej historii. Z wykształcenia był aktorem, debiutował jako Jasiek w „Weselu”, ale jego życiowymi rolami okazały się: dyrektor Teatru Narodowego i Minister Kultury i Sztuki.
Jego stosunek do teatru chyba najbardziej lapidarnie przedstawił Zygmunt Ciesielski, krawiec, który w łódzkich przybytkach Melpomeny przepracował 62 lata. Dwaj aktorzy - Seweryn Butrym i Marian Nowicki – weszli kiedyś do gabinetu Dejmka z prośbą: zrobiliśmy taką składankę, chcemy trochę zarobić. Czy pan dyrektor pozwoliłby, żebyśmy pod szyldem "Aktorzy Teatru Nowego" mogli z tym występować? "Dejmek bez słowa wyciąga portfel i pyta: ile potrzebujecie, żeby tego nie robić?… Wyszli jak niepyszni, a on zamknął portfel" – przypomniał Ciesielski w miesięczniku "Foyer" (2005).
Mogło się to zdarzyć, kiedy Jan Kott pisał, że łódzki Nowy jest to "Teatr Narodowy, który jest chwilowo w Łodzi. Myślę, że już nie na długo" – ("Przegląd Kulturalny", 1959).
Zdaniem Jana Englerta, obecnego dyrektora sceny narodowej, jej twórca Wojciech Bogusławski i Kazimierz Dejmek mieli jedną wspólną cechę. "Teatr był ich religią" – powiedział "Polityce" (2015).
"Dejmek zostawił nam przeświadczenie, że Teatr Narodowy nie jest zwykłym teatrem, lecz ważną instytucją kultury narodowej i ma określone obowiązki do spełnienia" – napisała z kolei Magdalena Raszewska w książce "Dejmek" (2021). "Teoretycznie było to wiadome od czasów Bogusławskiego, od Osterwy i Horzycy – ale to właśnie wtedy Dejmek imponującą skalą działań jubileuszowych dwustulecia tego teatru wywołał temat, przypomniał i sformułował zasady, do których ludzie teatru często i dziś się odwołują" - wyjaśniła. "Dejmek nie lubił zresztą wspominać tych czasów, nie lubił rozmawiać o dyrekcji Teatru Narodowego – to go bolało, nawet po latach" - podkreśliła.
Książka Magdaleny Raszewskiej jest niewątpliwie "lekturą obowiązkową" dla wszystkich, którzy chcą rzetelnie poznać postać Dejmka. "Jest pasjonująca i zmusza do zmiany wielu ocen bądź interpretacji. Uprzytamnia też konieczność napisania gruntownie zrewidowanej historii teatru polskiego w czasach panowania komunizmu" – napisał Rafał Węgrzyniak (teatrologia.info, 2022).
Kazimierz Dejmek urodził się w Kowlu jako syn Henryka i Włodzimiery z domu Gryf-Kwiatkowskiej. "Tysiąc dziewięćset dwudziesty czwarty rok po narodzeniu Chrystusa zaczął się dla mnie siedemnastego maja. Że przyszedłem na świat tego roku i dnia zaświadcza metryka i matka, która mi nieraz o tym mówiła. Dodawała zawsze, że się to stało tak około jedenastej" – zapisał Dejmek w notatkach przechowywanych teraz w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego. Matka opowiadała mu też, jak ją, krzyczącą z bólu, felczer-położnik "pochodzący z tamtejszej jerozolimskiej szlachty" starał się uspokoić, a kiedy to się nie udawało, wyjaśnił: "by nie bolało i by się nie krzyczało, jakby się nie pierdolało". "Po czym natychmiast się urodziłem, bo matka zaczęła się śmiać" – dodał Dejmek.
Pod koniec 1937 roku Dejmkowie zamieszkali w Rzeszowie. Już w czasie okupacji Kazimierz trafił pod skrzydła Franciszka Lipińskiego, pedagoga i animatora kultury. "W domu Lipińskich odbywały się spotkania rzeszowskiej elity kulturalno-artystycznej, prowadzono (tajne oczywiście) nauczanie w zakresie literatury, historii sztuki, filozofii, recytacji, śpiewu, rysunku, gry na fortepianie" – napisała Magdalena Raszewska.
"Wykonawcami tych wieczorów byli: Janina Pasierbówna, Janina Łączówna, bernardyni o. Gracjan i o. Marek, Kazimierz Dejmek, Zdzisław Draus, Zbigniew Gwiźdź, Stefan Marczyk, Ignacy Machowski, Jan Bolesław Ożóg" – czytamy na stronie Urzędu Miasta Rzeszowa.
W rocznicę śmierci Lipińskiego (zmarł 11 lipca 1983 r.) Dejmek napisał do jego żony Henryki: "pan Franciszek był jedną z niewielu osób, które wywarły na mnie wielki wpływ w okresie mego chłopięco-młodzieżowego dojrzewania". "To dom Państwa otworzył mi drogę do świata sztuki i uformował moje zainteresowania, umiłowania i pasje. Nigdy nie okazałem (bo nie miałem okazji) mojej wdzięczności dla Obojga Państwa za ich trudy, poświęcone ukształtowaniu młodych ludzi, proszę jednak uwierzyć, że zawsze i na co dzień nosiłem ją i noszę w swym sercu i pamięci" – wyznawał.
Drugą taką osobą, o której Dejmek wspominał, był Leszek Stafiej, inżynier ogrodnik.
"To było na początku lat 90. Pracując w Polskim Radiu, wpadłem na pomysł, by na antenie reklamować działalność teatrów" – mówi PAP Leszek Stafiej. "Wysłaliśmy oferty do 17 dyrektorów teatrów, odpowiedź przyszła jedna – zaproszenie na spotkanie do Polskiego. Dyrektor Dejmek, upewniwszy się, że jestem krewnym tamtego Leszka Stafieja, wyjaśnił: tuż po wojnie pracowałem u pańskiego wuja. To był mądry człowiek. Kiedy martwiliśmy się, że komuniści doszli do władzy, wytłumaczył nam, że komuniści walczą z analfabetyzmem, więc ludzie zaczną wkrótce czytać książki, z których dowiedzą się w końcu, że komunizm należy obalić" – opowiadał Leszek Stafiej. "W rezultacie tej rozmowy przez kolejne dwa lata reklamowaliśmy premiery Teatru Polskiego w Polskim Radiu, choć, jak wiadomo, Dejmek reklamy nie lubił" - dodał.
Był jednym z tych – przypomina Raszewska – "którym wojna zabrała wczesną młodość i wykształcenie, zdeterminowała późniejsze losy, ukształtowała i zdeformowała charaktery".
Prócz spotkań z niezwykłymi ludźmi jego charakter intensywnie formowała niemiecka okupacja. Jako szesnastolatek rozpoczął naukę w rzeszowskiej Szkole Handlowej, później został wcielony do Baudienstu, niemieckiej służby budowalnej. Wcześniej złożył przysięgę w Związku Walki Zbrojnej i trafił do podchorążówki AK. Ponadto uczestniczył w konspiracji politycznej, od listopada 1942 należał do Stronnictwa Ludowego. "W marcu 1943 jest już w Drużynach Specjalnych” - przypomniała Raszewska. Dejmek był jednym z najmłodszych uczestników "Rakiety", specjalnego oddziału dywersyjnego, do którego zadań należało wykonywanie wyroków śmierci "wydanych przez Specjalny Sąd Wojskowy na osobnikach szczególnie niebezpiecznych i zdrajcach, a także wymierzanie kar chłosty zbyt gorliwym wykonawcom zarządzeń okupanta". "Oddział chronił również ludność cywilną przed grabieżą i terrorem ze stron band ukraińskich" – wspominał Dejmek w "Dzienniku Zachodnim" (1989). "Życie naszego oddziału w pięknej górskiej scenerii w gęstym lesie, z widokiem na cudowne wprost pejzaże Podkarpacia, rozbudzało w nas jakieś dziwne rycersko-romantyczne skojarzenia i uczucia, daleko odbiegające od ponurej groźnej rzeczywistości. Często wieczorem, w chwilach wolnych od akcji, przy świetle księżyca, niektórzy koledzy, a także i ja, recytowaliśmy różne wiersze patriotyczne, które krzepiły oddział na duchu i pozwalały chociaż na chwilę zapomnieć o grożących nam niebezpieczeństwach" - opisywał.
Później, nieprzekonany do słuszności swoich działań, niechętnie wracał do tamtej historii, miał "moralnego kaca". "Wspomnienie, napisane w 1989 do książki o rzeszowskiej partyzantce, ostatecznie wycofał" – napisała Raszewska. "Komuś wspomina, jak już po wykonaniu wyroku okazało się, że ktoś po prostu chciał się pozbyć niechcianej żony czy dawnej kochanki. To było piętno zabójcy noszone przez całe życie" – oceniła.
Zanim poszedł do lasu, codziennie służył gorliwie do mszy, chciał wstąpić do bernardynów, ale spowiednik poradził mu, by zaczekał, aż wojna się skończy. Po wojnie Dejmek często powtarzał, że długo chciał być księdzem. Nie wspominał jednak o powołaniu, o wierze, lecz o sile oddziaływania. "Pragnął pięknie mówić kazania, tak, aby wszyscy ludzie płakali" – napisała Raszewska. Dodała, że skupiał się właściwie na "teatralnym aspekcie kapłańskiej posługi". "Chciał tak pięknie odprawiać mszę, by wierni schodzili się tylko na jego nabożeństwa" - wyjaśniła.
Jeszcze przed końcem wojny Dejmek wstąpił do Teatru Narodowego (sic!) - otwartego w Rzeszowie 1 września 1944 r. Już 2 listopada 1944 r. zadebiutował rolą Jaśka w "Weselu".
7 lipca 1945 r. podjął naukę w Studium Dramatycznym Iwo Galla w Krakowie. Następnie trafił do Jeleniej Góry, gdzie występował w Teatrze Dolnośląskim – zagrał m.in. Papkina w "Zemście". W 1946 r. Leon Schiller ściągnął go do Teatru Wojska Polskiego w Łodzi. Dejmek został wówczas wolnym słuchaczem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i zdał tam eksternistyczny egzamin aktorski. Trzy lata później wspólnie z m.in. Januszem Warmiński utworzył warsztaty, na których pracowano głównie nad metodą Stanisławskiego. Ich efektem było powstanie Teatru Nowego w Łodzi - dyrektorem został Dejmek – a teatr miał być sceną realizmu socjalistycznego.
Na otwarcie teatru 12 listopada 1949 r. wystawili kolektywnie wyreżyserowaną "Brygadę szlifierza Karhana". Sztuka, napisana przez czeskiego robotnika, wzywała do podnoszenia wydajności pracy w ramach współzawodnictwa. Zagrano ją 153 razy.
"Budowaliśmy nasz teatr - mówił Dejmek - walczyliśmy o socjalizm tak, jak go pojmowaliśmy, i trwało to ładnych kilkanaście miesięcy. Dopiero po ich upływie zaczęliśmy się orientować, że nasze bojowe uniformy, jakie przywdzialiśmy do walki przeciwko staremu światu o ten nowy, to nie są bojowe uniformy, tylko po prostu liberie lokajskie" – napisała Wanda Zwinogrodzka w eseju "Dejmka cena wierności" ("Gazeta Wyborcza", 1994).
7 kwietnia 1951 r. Dejmek zadebiutował jako reżyser "Poematem pedagogicznym" Antona Makarenki.
W 1954 r. wystawił "Łaźnię" Włodzimierza Majakowskiego. "Siła przekonania, jaka bije z łódzkiego przedstawienia +Łaźni+, godna jest rewolucjonisty, który ją napisał. I dlatego czekamy na ten spektakl w Warszawie, gdzie drzemaliśmy w brudnym ciepełku. Warszawa bardzo potrzebuje +Łaźni+. Niech Dejmek nam ją pokaże, zachęcając innych. Niech ją zobaczą naczdyrdupsy w stolicy. Tu jest ich najwięcej i tu są najnaczelniejsi. I niechaj nasz śmiech, śmiech warszawiaków, bije w nich mocno, aż do skutku. Amen" – napisał Adam Tarn ("Teatr", 4/1955).
"Naczdyrdups" – przypomnijmy – to zapisany w didaskaliach skrót od "naczelnego dyrektora do uzgadniania pewnych spraw", którym jest bohater sztuki Majkowskiego Pobiedonosikow - uosobienie tępego, leniwego biurokraty.
14 września 1956 r. odbyła się premiera "Święta Winkelrieda" Jerzego Andrzejewskiego i Jerzego Zagórskiego, rok później Dejmek pokazał "Ciemności kryją ziemię" Andrzejewskiego, stanowiące gorzką próbę rozliczenia się z własnym zaślepieniem.
W 1958 r. wziął się za dramat staropolski - który stanie się później jedną z jego wizytówek. Wystawił "Żywot Józefa" Mikołaja Reja.
Kiedy w 1962 r. został dyrektorem Teatru Narodowego w Warszawie na jego scenę trafiły: "Historyja o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" Mikołaja z Wilkowiecka, "Barbara Radziwiłłówna" Alojzego Felińskiego i ponownie "Żywot Józefa". A także m.in. "Słowo o Jakubie Szeli" Brunona Jasieńskiego, "Elektra" Eurypidesa, "Żaby" Arystofanesa, "Niezwykła przygoda Pana Kleksa" Jana Brzechwy (1963) i wreszcie "Dziady" Mickiewicza (1967) – wystawione dla uczczenia Rewolucji Październikowej.
Wydarzenia towarzyszące temu spektaklowi sprawiły, że Kazimierz Dejmek stał się z jednej strony – ku swemu zaskoczeniu – "bohaterem narodowym"; z drugiej zaś publicznym "banitą" – usunięto go z PZPR i odebrano dyrekcję TN. Przez kilka następnych lat reżyserował jedynie za granicą, m.in. w Oslo, Essen, Dusseldorfie, Belgradzie, Mediolanie, Nowym Sadzie i Wiedniu. W 1975 r. został ponownie dyrektorem łódzkiego Teatru Nowego.
W 1981 r. podczas karnawału "Solidarności" podniosły się głosy, by przywrócić Dejmkowi dyrekcję TN. "Na pewno nie możemy zostać bierni w sprawie rewindykacji praw moralnych Teatru Narodowego, który został swego czasu odebrany Kazimierzowi Dejmkowi" – mówiła Halina Mikołajska podczas narady w ZASP-ie. "Jemu się ten teatr należy i Polsce, naszej kulturze się taki teatr należy" - podkreśliła.
W rezultacie Dejmek przyjął dyrekcję Teatru Polskiego w Warszawie. I od razu zbulwersował opinię publiczną brakiem zainteresowania twórczością dramatyczną Karola Wojtyły, po którego utwory dramatyczne chętnie sięgali wówczas co bardziej obrotni realizatorzy.
"Pan Wojtyła jest bardzo mądrym i utalentowanym człowiekiem, na pewno słusznie jest papieżem, ale to nie znaczy, że jest dobrym dramaturgiem. On pisze bardzo złe sztuki, jeżeli to są w ogóle sztuki" – powiedział Dejmek na konferencji prasowej 3 września 1981 r. "Ja przepraszam za bluźnierstwo, ale…" – podsumował.
Później było jeszcze gorzej. W stanie wojennym nie poparł aktorskiego bojkotu telewizji, nazywając go "gestem kabotyna" i komentując ponoć dosadną rymowanką, co wzbudziło powszechnie oburzenie.
"Z cytowaniem tego powiedzenia ma miejsce nieustanne nieporozumienie" – powiedział Krzysztofowi Lubczyńskiemu Damian Damięcki (pisarze.pl, 2011). Wyjaśnił, że powiedzenie Dejmka brzmiało "Dupa jest od srania, a aktor jest od grania", a to zasadniczo zmienia sens. "Jedno to kapitalny bon mot inteligencki, a drugie to efekt ordynarnego niezrozumienia dowcipu" – ocenił. Damięcki przypomniał, że Dejmek w Teatrze Polskim po wprowadzeniu stanu wojennego zgrupował grono aktorów skonfliktowanych z władzą. "Zachowując krytyczną ocenę w stosunku do postaw inteligencji i sceptycyzm wobec jej zachowań w okresie karnawału Solidarności, jednocześnie chronił zespół, robił ostre politycznie przedstawienia, a nijak nie ukrywane gazetki podziemne w teatrze aż fruwały. U niego żadna robiąca donosy szuja nawet przez minutę by się nie utrzymała. Gdy tylko ktoś przyszedł do niego z donosem, zaraz informację o tym umieszczał na tablicy ogłoszeń wraz z nazwiskiem" – opowiadał Lubczyńskiemu.
W 1993 r. Kazimierz Dejmek został ministrem kultury i sztuki w rządzie Waldemara Pawlaka. "Decyzja Dejmka nikogo nie zbulwersowała: po upadku rządu Hanny Suchockiej wszyscy byli zgnębieni wynikami wyborów" – napisała Magdalena Raszewska. "Ministerialny awans Dejmka potraktowano raczej jako wyraz jego pogubienia, szukania sobie +czegoś+ do zrobienia, próbę zakończenia z honorem dyrekcji w Teatrze Polskim" – dodała. "Ludzie kultury mieli poczucie, że przez liberałów zostali przeznaczeni do odstrzału" – przypominała ówczesne nastroje. "O ministrze Dejmku jednak było głośno, a dla prasy (szczególnie felietonistów) stał się dyżurnym chłopcem do bicia i pretekstem do rzucania różnych bonmotów. To bardzo przykry czas" - podkreśliła.
Sam Dejmek co prawda w jednym z wywiadów powiedział, że ministrem został "z rozpaczy", ale wyglądało to bardziej na życiową konsekwencję.
"We Francji od czasów de Gaulle'a ministerstwo kultury jest resortem strategicznym, u nas piątym kołem u wozu, które się oddaje w koalicyjno-partyjnych targach za bezcen" – mówił Dejmek Elżbiecie Baniewicz, komentując swoje dwuipółletnie kierowanie resortem kultury ("Twórczość", 1997). "Za najistotniejsze uznałem przywrócenie obowiązków państwa wobec kultury" - wyjaśnił. Przypomniał, że "dzięki pełnemu poparciu PSL, przyjęto w projekcie konstytucji tzw. zapis definiujący kulturę jako źródło tożsamości narodu, jego trwania i rozwoju oraz nakładający na państwo obowiązek tworzenia warunków dla jej upowszechniania i równego dostępu do jej dóbr". "Myślę, że to niemało, zwłaszcza gdy sobie przypomnimy te wszystkie ochy i achy ku chwale balcerowiczowsko-cywińsko-wajdowskiej bredni o cudotwórczej mocy niewidzialnej ręki wolnego rynku et cetera bomba" – opowiadał z właściwym sobie sarkazmem. "W planie pracy ministerstwa przyjęliśmy trzy główne zadania mecenatu: wspieranie książki i czytelnictwa, ochronę dziedzictwa kulturalnego oraz rozwój edukacji kulturalnej" - podkreślił.
"Dejmek był równocześnie miłośnikiem polskiej kultury i jej bezwzględnym krytykiem z racji czeskiego pochodzenia, plebejuszem przemawiającym w imieniu chłopstwa i inteligentem realizującym wobec niego misję społeczną, reprezentantem pokolenia zarażonego śmiercią w trakcie daremnej walki o odbudowę niepodległego państwa i żarliwym stalinowcem torującym drogę jego sowietyzacji, konserwatystą zapatrzonym w narodową i chrześcijańską tradycję oraz politykiem o lewicowych przekonaniach, w młodości komunistą, po destalinizacji - marksistowskim rewizjonistą, dysydentem, a w końcu życia socjaldemokratą" – ocenił Rafał Węgrzyniak.
Kazimierz Dejmek zmarł 31 grudnia 2002 r. w Warszawie w przerwie prób do "Hamleta" w łódzkim Teatrze Nowym. Miał 78 lat.