EN

13.11.2024, 09:10 Wersja do druku

100 lat temu urodził się Andrzej Łapicki - symbol światowości i elegancji w czasach PRL

Kochałyśmy się w nim wszystkie. Studentki szkoły teatralnej, aktorki, wszystkie kobiety w Polsce. W PRL-owskich siermiężnych czasach był symbolem światowości, elegancji, taktu, wolności osobistej - pisała na swoim blogu Krystyna Janda. 11 listopada 1924 roku w Rydze urodził się Andrzej Łapicki.

fot. Film Polski

"Cała Polska mówiła o nim: +przystojny+. Pomimo tych swoich +przeklętych warunków+ (określenie Kutza) zagrał wiele ciekawych ról. Swoją inteligencją pokonał schemat amanta, w który chciano go wtłoczyć" - napisał ks. Andrzej Luter w artykule "Gentelman po przejściach" ("Tygodnik Powszechny", 2012).

Jego ojcem był prawnik, profesor prawa rzymskiego, Borys Łapicki (1889-1974); pradziadkiem Hektor Łapicki (1829-1904), naczelnik cywilny województwa mińskiego podczas powstania styczniowego. Matka Zofia z domu Fromont zajmowała się domem i rozpieszczaniem syna. "Mój starszy braciszek umarł zaraz po urodzeniu. Kiedy po ośmiu latach urodziłem się ja, mama chuchała na mnie, jak nie wiem co" - wspominał Łapicki w rozmowie z żoną Kamilą ("Plus Minus", 2011).

Z domu wyniósł przekonanie o nienaruszalności zasad moralnych i szacunek dla autorytetów. Jako dziecko uwielbiał Józefa Piłsudskiego. Dowiedziawszy się, że marszałek piechotą chodzi do Belwederu, wybrał się z matką, by go zobaczyć. "Wydał mi się mniejszy niż na zdjęciach, może dlatego, że szedł za nim adiutant w długiej pelerynie. Stuknąłem obcasikami, zasalutowałem, a marszałek się do mnie uśmiechnął" - zacytowała go Katarzyna Janowska w artykule "Piękni 80-letni" ("Polityka", 2004).

W dzieciństwie, prowadzony przez matkę, lubił chodzić do teatru. "Oglądałem na scenie Mieczysława Frenkla. Nie wiem, czy żyje jeszcze ktoś, kto pamięta jego występy" - mówił w jednym z prasowych wywiadów. Mieczysław Frenkiel (1858-1935) był m.in. wybitnym odtwórcą ról fredrowskich, występującym na scenie warszawskiego Teatru Rozmaitości do 1932 roku.

5 października 1939 r. Łapicki, uczeń elitarnego liceum im. Stefana Batorego, zobaczył na własne oczy Adolfa Hitlera. "Hitler jechał w obstawie z Okęcia ul. Grójecką, a ja przysiadłem na jakiejś skrzynce przy placu Narutowicza, miałem z 15 lat. Podszedł do mnie Niemiec i pyta: – A co ty tu siedzisz? – No, bo ja chciałbym Hitlera zobaczyć. Niemiec: – O, to bardzo ładnie postępujesz. Hitler jechał z takim charakterystycznym gestem, który utrwalono na wielu fotografiach: wyprostowana ręka opierająca się o przednią szybę samochodu" - opowiadał Łapicki Edycie Gietce ("Polityka", 2009). Kilka dni wcześniej w kościele św. Jakuba widział samotnie modlącego się polskiego żołnierza, bez pasa.

Egzamin maturalny zdał na tajnych kompletach w roku 1942. Rozpoczął studia w tajnym Polskim Instytucie Sztuki Teatralnej. Trafił tam za namową kolegów, którzy zachwalali, że są tam najładniejsze dziewczyny. "Nie myślałem o żadnej misji czy powołaniu, nie recytowałem Mickiewicza. Podobało mi się to udawanie" – wspominał Łapicki. Dyplom uzyskał po wojnie w Łodzi. Debiutował w 1945 r. w Krakowie, gdzie łódzki Teatr Wojska Polskiego pokazywał "Wesele" w reżyserii Jacka Woszczerowicza (1904-70). "Statystował w III akcie z kosą" - podaje Encyklopedia Teatru Polskiego.

W 1947 r. zagrał w "Zakazanych piosenkach" Leonarda Buczkowskiego (1900-67) - był wykonawcą wyroku na skrzypku konfidencie.

Rok później zaliczył pierwszy sceniczny sukces w "Ladacznicy z zasadami" Jean-Paula Sartre'a (1905-80) wyreżyserowanej przez Erwina Axera (1917-2012). "W roli młodego Amerykanina Freda Andrzej Łapicki dał niezwykle interesująco przeprowadzoną sylwetkę bezwzględnego, pozbawionego skrupułów, o wielkiej pewności siebie, młodego syna senatora - usprawiedliwiając go tylko osobistym wdziękiem, bez którego Fred byłby nie do zniesienia" - napisał wówczas "t.w" w recenzji pt. "Z zasadami i bez". "Łapicki jest niewątpliwie aktorem o dużej przyszłości scenicznej" - zawyrokował anonimowy autor. "To nie była rola wybitna, tylko pierwsza, dzięki której zaistniałem w teatrze" - powiedział Łapicki Michałowi Smolisowi ("Teatr", 2008). Dodał, że wcześniej poniósł klęskę jako romantyczny kochanek w "Celestynie" Fernando de Rojasa w reżyserii Leona Schillera. "Nie wiedziałem w ogóle, jak tego Kaliksta mam grać, dlatego wyłożyłem się na mordę" - wyjaśnił. "W ogóle już nie chciałem grać. Właśnie się ożeniłem i poważnie myślałem o zmianie zawodu. W końcu jednak uległem, Axer ustawił mnie dobrze w tej roli i nagle wszystko się we mnie otworzyło, pokonałem barierę wstydu, zrozumiałem, co i kiedy mam robić na scenie" - dodał.

Zespół Axera przeniósł się w 1949 r. do Warszawy, tworząc Teatr Współczesny.

W 1947 roku Andrzej Łapicki został lektorem Polskiej Kroniki Filmowej - czytał propoagandowe teksty. Miał stysfakcję, że w konkursie na lektora pokonał bardziej doświadczonych aktorów – Czesława Wołłejkę (1916-87) i Jana Świderskiego (1916-88). "Wygrałem z nimi w cuglach. Akurat do tego się nadawałem. I to było moje nieszczęście. Zwycięstwo połechtało moją próżność: proszę, w czymś jestem najlepszy. Byłem zadowolony, że mój głos słychać w całej Polsce. Próbowałem się z tego wyrwać. Tylko że to nie była instytucja, z której można było sobie tak po prostu wyjść. Wystarczy, jeśli powiem, że szefem wytwórni filmowej była wtedy żona ministra bezpieczeństwa, pani Radkiewiczowa" - powiedział Łapicki Katarzynie Bielas i Jackowi Szczerbie ("Andrzej Łapicki. Po pierwsze: zachować dystans", 1999). "Dwukrotnie próbowałem odejść. Oni w ogóle nie dopuszczali takiej możliwości. No więc machnąłem w końcu ręką. Zresztą, tak jak podczas okupacji dobrze było mieć porządny ausweis, tak kronika w pewnym sensie też przed czymś mnie chroniła" - dodał.

Zajęcie, z którego udało się zrezygnować w 1956 r., odbiło się na jego życiu. "Podpisuję +Komediantów+ w księgarni na Nowym Świecie" - zapisał 3 marca dziennikach "Jutro będzie +Zemsta+" (2018). "Tłumy ludzi. Kupują książeczkę Kisiela, gdzie nieoczekiwnie mnie opisał, i to głównie jako spikera stalinowskiej Kroniki" - dodał.

"Mało go znam. Grał w filmie do którego zrobiłem muzykę - +Dziś w nocy umrze miasto+" - napisał Stefan Kisielewski w "Abecadle Kisiela" (1990), dalszy ciąg notki zatytułowanej "Andrzej Łapicki" poświęcając głównie dygresjom o bombardowaniu Drezna i różnicach kulturowych między Warszawą a Krakowem. "Teraz mu wypominają, że czytał te stalinowskie kroniki filmowe" - wrócił do tematu Kisiel. "A te kroniki to dziś historia - i ciekawa" - podsumował.

"Teraz największą karą jest dla mnie wysłuchiwanie czasem siebie, czytającego te kretyństwa" - podkreślił Łapicki.

Rolą Eisenringa w sztuce Maxa Frischa "Biedermann i podpalacze" (1959) wyreżyserowanej przez Axera, Łapicki rozpoczął epokę kreacji aktorskich. "Łapicki ma tutaj urzekającą skalę głosu, dystynkcję i nową intelektualną jadowitość" - pisał Jan Kott (1914-2001). "Jego przedzierzgnięcia w epilogu z pseudokardynała w łysego Belzebuba i patologicznego kelnera były aktorskimi majstersztykami" - ocenił.

fot. Radek Pietruszka/PAP

Sukcesami okazały się role w "Sposobie bycia" (1965) Kazimierza Brandysa w reżyserii Jerzego Markuszewskiego (1930-2007), "Play Strindberg" (1970) Friedricha Duerrenmatta (reż. Andrzej Wajda). "Odziedziczona po ojcu powściągliwość, nie tylko uroda, rzutowała na aktorstwo Andrzeja i jego – słynny już – dystans do świata, a więc także do teatru – nie grał Konradów i Kordianów, ale mężczyzn z dystansem i ironią, sceptycznych, czasami szyderczych" - napisał ks. Luter.

W 1972 r. przeszedł do Teatru Narodowego. gdzie wystąpił jako Autor w "Trzy po trzy" (1973) Aleksandra Fredry. Grał też Pana Młodego w "Weselu" (1974), a także Arnolfa w Molierowskiej "Szkole żon" (1979). "To jedno z moich najważniejszych osiągnięć" - wspominał Łapicki.

W latach 1983-89 występował Teatrze Polskim w Warszawie pod dyrekcją Kazimierza Dejmka. Do współpracy z tą sceną powrócił w 1995 r. piastując do 1999 r. stanowisko dyrektora artystycznego.

Jako reżyser Łapicki debiutował w 1957 r. w Teatrze Współczesnym "Uśmiechem Giocondy" Aldousa Huxleya. Później wystawił m.in. "Śluby panieńskie" (1995) w Teatrze Powszechnym w Warszawie oraz "Damy i huzary" (1986), "Dożywocie" (1996), "Męża i żonę" (1997) i "Zemstę" (1998) Aleksandra Fredry w Teatrze Polskim.

"Kochał Fredrę (szczególnie +Trzy po trzy+), wyreżyserował chyba wszystkie jego sztuki. Żadnej nie uwspółcześniał, realizacje były bardzo tradycyjne, miał szacunek dla języka Fredry, stawiał na kunszt aktorski. Był konserwatystą" - przypomniał ks. Luter.

W filmie przypomniał się drobną rolą pijaczyny Pietucha w "Salcie" (1965) Tadeusza Konwickiego. W 1966 roku pokazał się - jako sympatyczny oficer MO - w kryminalnej komedii "Lekarstwo na miłość" wyreżyserowanej przez Jana Batorego według powieści Joanny Chmielewskiej (1932-2013) pt. "Klin".

Dwa lata później w "Lalce" Bolesława Prusa zekranizowanej przez Wojciecha Jerzego Hasa (1925-2000) był postacią zdecydowanie negatywną - Kazimierzem Starskim. Zagrał też tytułową rolę w telewizyjnym horrorze "Mistrz tańca" wyreżyserowanym przez Jerzego Gruzę (1932-2020), na podstawie noweli pt. "Narożna kamienica" Józefa Korzeniowskiego (1797–1863). We "Wszystko na sprzedaż" (1968) wystąpił jako alter ego reżysera - Andrzeja Wajdy.

"Film ten to z jednej strony hołd złożony Zbyszkowi Cybulskiemu, a z drugiej obraz +niemocy twórczej+, i Łapicki to doskonale wyczuwał" - ocenił ks. Luter.

W kolejnym filmie Konwickiego "Jak daleko stąd, jak blisko" (1971) zagrał już główną rolę.

U Wajdy wystąpił m.in. w "Piłacie i innych" (1971), "Weselu" (1972), w "Ziemi obiecanej" (1974) i "Pannach z Wilka" (1979). W 1999 r. 75-letni artysta zagrał księdza w "Panu Tadeuszu".

Uważał film za niespełnioną dziedzinę swej działalności twórczej. "Nie dostarczył mi dostatecznej satysfakcji. Poza +Saltem+, +Jak daleko stąd jak blisko+ i kilkoma filmami Andrzeja Wajdy, na czele z +Weselem+, które zawsze będzie aktualne, nie wypowiedziałem się jako aktor filmowy w pełni, nie zaistniałem (…) jako reprezentant swojego pokolenia" - podsumował Łapicki.

Niewątpliwie zaważyła na tym też sytuacja geopolityczna PRL-u. "Przyjechał kiedyś do nas teatr Mossowieta. Po spektaklu był wspólny bankiet. Kiedy stałem sobie gdzieś z boku, piłem wódeczkę, podszedł do mnie młody aktor z Mossowieta, taki trochę w moim typie, ubrany lepiej od reszty, w oczach jeszcze cień inteligencji. Popatrzył na mnie i mówi: +Ty toże szpionów igrajesz?+" - przywołał anegdotę usłyszaną od Łapickiego krytyk filmowy "Polityki" Zdzisław Pietrasik (1947-2017).

"W tym się zawiera prawda o tamtych czasach. Mogłem grać amerykańskiego szpiega w +Żołnierzu zwycięstwa+ albo nie grać w ogóle" - skomentował Łapicki. Warto chyba przypomnieć, że w filmowej "biografii" Karola Świerczewskiego wyreżyserowanej przez Wandę Jakubowską w 1953 r. wystąpili też m.in. Jacek Woszczerowicz jako Lenin, i Gustaw Holoubek - Dzierżyński.

Łapicki dwukrotnie był rektorem stołecznej PWST (1981-87, 1993-96); pełnił też funkcję prezes Związku Artystów Scen Polskich (1989-96).

W 1989 r. zagrał zupełnie nową rolę - został posłem. Do Sejmu kontraktowego dostał się z "Solidarności", pokonując zdecydowanie Jerzego Urbana, ówczesnego szefa telewizji (która podczas kampanii wyborczej akurat dość często emitowała archwiwalne kroniki filmowe z lat 50. z głosem Łapickiego).

"Wolał czas przedwojenny od dzisiejszego, bo był bezbronny wobec chamstwa i prostactwa. Jaśniepan tkwił w nim od zawsze. Dobre wychowanie nie zawsze idzie w parze z buntem, ale w 1980 r. wciągnęła go Solidarność. W stanie wojennym zaciekle walczył o studentów szkoły teatralnej, współpracował z podziemiem, popierał aktorski bojkot państwowej telewizji, był aktywny w duszpasterstwie środowisk twórczych. Ćwierć wieku temu zabrał głos w imieniu artystów na spotkaniu z Janem Pawłem II w kościele św. Krzyża" - przypomniał ks. Luter.

W 2005 r. Łapicki wyreżyserował spektakl "EuroCity" na podstawie sztuki Aleksandra Fredry "Z Przemyśla do Przeszowy", co miało być jego "pożegnaniem z reżyserią, bo pożegnanie z aktorstwem nastąpiło już dawno". W 2008 r. aktor dał się namówić Janowi Englertowi i zagrał w reżyserowanym przezeń "Iwanowie" Antoniego Czechowa postać Matwieja Sjemionowicza Szabelskiego. Dostał za tę rolę Feliksa Warszawskiego. "Dziękuję Jankowi Englertowi, dyrektorowi Teatru Narodowego, który wyjął mnie z szafy, otrzepał z naftaliny, kopnął i wypchnął na scenę" - mówił podczas uroczystości.

"Wykonałem numer, który może posłużyć jako przykład przyszłym pokoleniom. Jeżeli nie jesteś zadowolony z tego, co robisz - przestań występować. Dwanaście lat nie graj, potem wracasz i wtedy każdy powie: nie, on wcale nie był taki kiepski, jak myślałem. To jest moja recepta na sukces" - powiedział Łapicki Michałowi Smolisowi.

Wystąpił też w serialu telewizyjnym "M jak miłość" - mówił potem, że w żadnym więcej grać nie ma zamiaru.

Był dwukrotnie żonaty. Z pierwszą żoną Zofią Chrząszczewską (1917-2005) miał córkę Zuzannę, usynowił też dziecko Chrząszczewskiej z pierwszego małżeństwa - Grzegorza.

Igor Śmiałowski (1917-2006) opisał w swoim zbiorze anegdot teatralnych, jak to po powrocie do domu z kliniki, gdzie żona urodziła przed godziną dziecko, Łapicki poprosił gosposię o kieliszek czegoś mocniejszego. Po wypiciu kilku, rozmarzony młody ojciec rzekł" "Pani Marysiu, tak to jest w tym życiu… Urodzi się takie maleństwo, córcia moja jedyna, a potem przyjdzie jakiś obcy człowiek i weźmie ją jak swoją…". "Może pan nie doczeka" – pocieszyła go gosposia. Doczekał… Jego zięciem został Daniel Olbrychski.

Małżeństwo aktora z młodszą o sześćdziesiąt lat Kamilą Mścichowską, zawarte w 2009 roku, było ulubionym tematem kolorowej prasy. "Cała Polska zna mój ostatni samobójczy krok, to znaczy pojęcie za żonę młodej dziewczyny. W sędziwym wieku dałem sobie prawo do myślenia o przyszłości" - powiedział Łapicki Edycie Gietce z "Polityki". "Ludzi przeraża w życiu to, że ono jest niepowtarzalne. Może i jest, ale ja pomyślałem: dobrze, a ja zrobię bombę i sobie je powtórzę. Zobaczymy, co będzie" - wyjaśnił.

Andrzej Łapicki zmarł 21 lipca 2012 roku - miał 88 lat.

Sześć lat później ukazały się jego dzienniki zatytułowane "Jutro będzie +Zemsta+", pisane w latach 1984-2005, przerwane z chwilą śmierci pierwszej żony Zofii. "Zza grobu chcę przypieprzyć wszystkim" - zacytowała słowa ojca we wstępie do publikacji Zuzanna Łapicka (1954-2018).

"Ponad 500 stron lektury można ograniczyć do pierwszych 50. Wystarczają w zupełności, by pojąć, czym jest ten dziennik i ocalić trochę sympatii do Andrzeja Łapickiego" - oceniła Małogrzata Piwowar ("Rzeczpopolita", 2018). Artysta "skrzętnie odnotowuje" - jak napisała Aneta Kyzioł w "Polityce" - "gdzie na jego część wiwatowano, gdzie mu gratulowano, a gdzie przyjęto go chłodniej, niż na to zasługiwał". "Całość poziomem narcyzmu dorównuje +Dziennikom+ Gombrowicza, niestety nie ma ich głębi i erudycji" - podsumowała Kyzioł.

Pod datą 14 kwietnia 1996 roku Łapicki napisał: "Czytam te notatki od początku i zastanawiam się, czy je wydać za życia. Bo chcą. Czy nie wypada? NIE wypada. Po śmierci tak…".

"Myślę, że i po śmierci, niestety, nie…" - napisała Małgorzata Piwowar.

Z okazji setnej rocznicy urodzin Andrzeja Łapickiego we wtorek w warszawskiej Akademii Teatralnej odbędzie się pokaz filmu "Jak daleko stąd, jak blisko?" poprzedzony dyskusją, w której wezmą udział: Barbara Osterloff, Jan Englert i Wojciech Świdziński, a poprowadzi ją Janusz Majcherek. Początek o godz. 16.30.

Źródło:

PAP