„10 godzin w linii prostej do domu” / „Да дому наўпрост 10 гадзін язды” w reż. Żeni Dawidenki w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim. Pisze Wiktoria Formella z Nowej Siły Krytycznej.
„10 godzin w linii prostej do domu” w reżyserii Żeni Dawidenki to ascetyczny mocument, w którym białoruskie artystki snują opowieść o fali politycznej emigracji z ojczyzny, towarzyszących jej okolicznościach oraz kulisach budowania nowego życia w innym kraju. Zastanawiają się też nad fenomenem województwa pomorskiego jako miejsca, do którego Białorusinki i Białorusini emigrują najchętniej.
O ile uchodźczynie i uchodźcy z Ukrainy w 2022 roku, po agresji Rosji na pełną skalę, we wszystkich regionach Polski mogli liczyć na wsparcie, o tyle Białorusinki i Białorusini represjonowani po protestach przeciwko sfałszowaniu wyników wyborów prezydenckich w 2020 roku nie otrzymali podobnej pomocy (liczba uchodźców z Białorusi wzrosła w Polsce o dziewięćdziesiąt procent). Gdańsk i okolice nie stanowią chlubnego wyjątku – na próżno szukać tutaj licznych inicjatyw, które ukształtowałyby obraz Pomorza Gdańskiego jako mekki ułatwiającej adaptację i integrację białoruskiej emigracji w Polsce. Tym bardziej warto docenić decyzję Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego o dołączeniu do programu rezydencji artystycznej dla twórców i twórczyń z Białorusi i Ukrainy, który został zainicjowany przez Instytut Teatralny w Warszawie. Dzięki temu powstała kolejna warta zauważenia teatralna realizacja (po silnej białorusko-ukraińskiej reprezentacji podczas XII Festiwalu Sopot-Non Fiction) nowych mieszkanek i mieszkańców regionu.
Żenia Dawidenka – białoruska reżyserka i scenarzystka – inspirację do spektaklu czerpała z tematów obecnych wśród środowisk emigranckich. Ukazała inną perspektywę niż ta, która dominuje w polskim dyskursie medialnym o mniejszościach narodowych przybywających z Europy Wschodniej. Z rzadka różnicuje się ich na konkretne nacje, motywowane odmiennymi pobudkami, za to chętnie redukuje do emigracji zarobkowej. Dawidenka precyzyjnie przedstawia falę uchodźców, do której sama należy. „10 godzin w linii prostej do domu” to herstoryczna, mocumentarna opowieść o trzech dwudziesto- czy trzydziestokilkuletnich Białorusinkach, które od niedawna mieszkają w Polsce, a poznały się przypadkiem na gdańskiej plaży. Decyzja o przeprowadzce żadnej z nich nie była poparta pobudkami ekonomicznymi, lecz politycznymi – podjęta niejako pod przymusem, motywowana strachem.
Oś dramaturgiczna przedstawienia przebiega dwutorowo, co jest podyktowane rozbitymi życiorysami bohaterek, dla których emigracja stanowi cezurę dzielącą życie na przeszłe i teraźniejsze. Główny trzon akcji to spotkania kobiet nad morzem, podczas których rozmawiają o blaskach i cieniach życia na obczyźnie. Dominuje temat komunikacji: nieznajomości polskiego (nawet po kilkuletnim pobycie!, zwłaszcza gdy nie pracuje się z Polkami i Polakami), trudnej do przełamania bariery językowej, podobnych słowach czy false friends i wynikających zeń problemach. Pojawiają się też kulisy budowania życia zagranicą, próby asymilacji oraz dostrzeganie podobieństw między Białorusią a Polską. Twórczynie i twórcy spektaklu nie stawiają diagnoz, dlaczego właśnie nad polskie wybrzeże tak licznie przybywają emigranci znad Niemna – jest za to sporo, wypowiadanych mimochodem, odprysków hipotez, które summa summarum jawią się jako splot przypadków. Środki artystycznego wyrazu zastosowane w tych sekwencjach nieco trącą banałem – miejscem akcji jest gdańska plaża, więc na scenie jest piasek i słychać krzyk mew; skoro tematem jest emigracja, pojawiają się walizki i świst pociągu. Torby wypełnione przesypywanym piaskiem przypominają klepsydry odmierzające czas. Mimo jego upływu, w budowaniu nowego życia w innym miejscu bohaterkom nieustannie towarzyszy Białoruś.
Spotkanie na plaży jest przerywane retrospektywami z życia każdej postaci, które pozwalają poznać jej krąg społeczny oraz sytuację zawodową w ojczyźnie. Chwilowe cofnięcia w czasie są ukazane jako wspomnienia, do których wglądu nie mają pozostałe bohaterki, a publiczność śledzi je w roli podglądaczy. Zdaje się, że czas zatarł uporządkowane struktury zdarzeń, detal ustąpił miejsca zamglonym konturom sylwetek bliskich. Refleksjom nad procesami pamiętania i zapominania towarzyszą ciekawe formalnie rozwiązania multiplikujące niedopowiedzenia, w których najczęściej redukuje się jeden zmysł. To pogaduszki na bankiecie w formie teatru cieni, to strzępy rozmów z partnerem zredukowane do fonosfery, to wyświetlane urywki rozmów prowadzone na Telegramie, nie zawsze wiadomo z kim.
Ojczyzna powraca w formie naprzemiennie następujących afektów: nostalgii, tęsknoty i traumy. Przedstawienie ujawnia szeroką panoramę społeczno-polityczną państwa pod autorytatywnymi rządami, paraliżującymi życie nie tylko opozycji, ale też ludzi próbujących prowadzić życie z dala od polityki. W ich losach doskonale widać aktualność maksymy: „To, że nie interesujesz się polityką, nie oznacza, że polityka nie zainteresuje się tobą”.
Obraz kraju wyłaniający się ze wspomnień kobiet jest naznaczony skrajnymi emocjami. Z jednej strony silna polaryzacja społeczeństwa, przebiegająca zgodnie z metryką – starsze pokolenie (ich rodziców i dziadków) pokornie akceptuje wyniki wyborów, natomiast młodsze jest jego przeciwieństwem (działalność opozycyjna wyzwoliła, nieznane mu dotąd, poczucie przynależności narodowej). Z drugiej strony, mimo że bohaterki zostały niejako zmuszone do wyjazdu, wciąż darzą swój kraj sentymentem. Białoruś dominuje w rozmowach, Białoruś pojawia się podczas spacerów w nowym mieście, w którym poszukuje się dzielnicy podobnej do tej, gdzie się mieszkało. Remedium na tęsknotę stanowią wirtualne wycieczki po Białorusi (wyświetlane na scenie mapy Google’a). Kobiety dzielą się osobistymi historiami, wśród których trudno szukać ikonicznych miejsc z turystycznego przewodnika po Mińsku czy Grodnie. Zamiast nich są architektoniczne koszmarki, jak wieżowce „Kukuruza” – szesnastopiętrowe dziedzictwo socjalistycznego modernizmu; (nie)banalne, pochyłe drzewko służące jako ławka podczas spacerów z dziadkiem; most kolejowy – niemy świadek końca imprez czy długich dni w pracy. To miejsca, które są źródłem wspomnień; dom stanowi nieusuwalny punkt odniesienia dla teraźniejszości, co sygnalizuje tytuł.
Sonia zdecydowała się na wyjazd z Białorusi w obawie przed zamknięciem granic – błyskawicznie, tuż nad ranem w dniu rozpoczęcia pełnoskalowej wojny w Ukrainie. Przedtem sporo podróżowała, więc odebranie jej mobilności byłoby dużym dyskomfortem. Spotkała się z dezaprobatą matki – wszak wychowała ją na patriotkę, więc winna być pokorną obywatelką kraju, który rzekomo dba o zwykłych ludzi, a nie o oligarchów. Starsza kobieta jest przekonana, że Sonia już niedługo doceni ojczyznę, bo zagranica – co nie podlega żadnym wątpliwościom – przyniesie jej tylko rozczarowanie. W Mińsku dziewczyna zostawiła chłopaka, który zapraszał ją na randki na dachach wieżowców, gdzie – jakby romantyzmu było mało – śpiewał dla niej piosenki. Scenarzystka operuje kontrastami, ckliwość zderza z bezradnością – niedługo potem chłopak trafi do więzienia, ślad po nim zaginie.
Marina również opuściła Białoruś ze strachu – zaszła w ciążę, więc w obawie o bezpieczeństwo i przyszłość dziecka wraz z partnerem zdecydowali się na wyjazd do Polski. W „przeszłym życiu” współprowadziła agencję produkującą wydarzenia kulturalne, a sukcesy sprawiły, że pojawiły się perspektywy stworzenia festiwalu. Wprawdzie początkowo przepełniona optymizmem Marina wierzyła w kontynuację kariery i zdalny model współpracy, lecz jej biznesowe partnerki zrezygnowały z tej opcji, a ich działalnością zainteresowało się ministerstwo kultury, domagając się coraz dokładniejszych programów, weryfikacji współpracowników pod kątem zaangażowania w protesty oraz ich stosunku do rządu, a wreszcie – robiąc przeszukania czy rekwirując sprzęt. Jakby tego mało, kobieta utraciła kontrolę nad życiem prywatnym. Jest przemęczona macierzyństwem, do którego, jak sugeruje scena w łazience, przekonał ją partner, czy rodzicami traktującymi ją jak dziecko –przyjechali za nią do Polski (emigracja łańcuchowa), wprowadzają do jej domu własne zwyczaje, kwestionują sposób wychowywania syna. Sfrustrowana Marina przyjęła tę rolę, skrzętnie ukrywając przed nimi nawet to, że pali papierosy. Choć kobieta czekała na przyjazd bliskich, jest rozczarowana i przygnębiona ich ingerującą obecnością.
Zdaje się, że Ania zaryzykowała najmocniej – dwudziestotrzylatka, a przed wyjazdem do Polski, nigdy nie była za granicą. Dzięki jej losowi śledzimy kulisy podróży: konieczność zdobycia wizy, pozwolenia na pracę, zrobienie testu na covid, zdobycie biletu na autobus, co nie było łatwe wobec sytuacji wojny u sąsiada. Pewnie dlatego lęk jest jej stałym towarzyszem, nie opuszcza jej też w Polsce, w której nie wie, co ma robić, wszak nie zna języka, a wsparcie oferuje jedyny znajomy. To i tak więcej, niż miała w Białorusi – zostawiła rodzinę nieprzejawiającą zrozumienia dla jej zaangażowania w antyrządowe demonstracje, pozytywnie nastawioną do władzy ofiarującej mieszkania, opiekę medyczną czy darmowe studia.
Z ukazanych strzępów historii najbardziej poruszające jest to, co zdaje się trudne do zdefiniowania – skomplikowane, pozornie paradoksalne emocje Mariny, wychowującej kilkuletniego Andrieja. Choć z kontaktu z polskimi dziećmi wynikają zalety w postaci znajomości języka, co zdawać by się mogło wymarzoną perspektywą dla młodej matki nieradzącej sobie z polskim, kobieta obawia się, że chłopiec może mieć – jak to określa – niejasne wyobrażenie domu. To znaczy: różniące się od Marinowego, bo niewypełnione wspomnieniami z Białorusi. Choć bohaterka boi się nazwać ten problem wprost, być może chłopiec uzna, że Polska jest jego domem. To kolejny, budowany niedopowiedzeniami temat przedstawienia: to dom czy „dom” i dlaczego?
Spektakl jest grany na Scenie Magazyn (eksploatowanej nader rzadko), w piwnicy. Prowizorycznie zaaranżowana, kameralna widownia oraz scena z aktorkami będącymi (dosłownie!) na wyciągnięcie ręki, koresponduje z konfesyjnym charakterem przedstawienia. Pomysł użyczenia małej przestrzeni mógł być też podyktowany niewiarą w zainteresowanie spektaklem, być może przyciągającym tylko emigrację znad Niemna (komentarze osób oczekujących były wypowiadane niemal wyłącznie po rosyjsku i białorusku). Zupełnie niesłusznie – to poruszająca opowieść o trudnych uczuciach, wykorzenieniu i bezdomności, czule ukazana bezpretensjonalnym aktorstwem.
„10 godzin w linii prostej do domu” / „Да дому наўпрост 10 гадзін язды”
reżyseria i muzyka: Żenia Dawidenka
premiera: 14 grudnia 2023, Gdański Teatr Szekspirowski
występują: Iryna Kupczanka, Elizawieta Milintsewicz, Żenia Dawidenka; głos: Kiryl Maszeka
Wiktoria Formella – absolwentka teatrologii o specjalności dramaturgiczno-krytycznej na Uniwersytecie Gdańskim, pracuje w Dziale Teatralnym Muzeum Narodowego w Gdańsku.