EN

19.01.2021, 11:54 Wersja do druku

Uśmiech poety

fot. Grzegorz Michałowski / PAP

Tadeusz Różewicz - patron roku 2021

Miał bardzo sympatyczny uśmiech. Rozbrajający i miły, który całkiem zmieniał wygląd jego skupionej zazwyczaj twarzy. Taki, który pozwalał mu unikać odpowiedzi na trudne pytania i wywinąć się od rozmów, w których nie chciał uczestniczyć. Informacja o nim pojawia się we wspomnieniach o poecie, a w nagranych wywiadach widać, jak Tadeusz Różewicz uśmiecha się, mówiąc, że poezję należy czytać z miłością, i prosząc młodych odbiorców, by zajrzeli do jego książek. Być może niechętny budowaniu pomników poeta, który często mówił o chęci pozostania zwykłym, szarym człowiekiem, uśmiechem zakłopotania skwitowałby również informację o tym, że Sejm Rzeczypospolitej Polskiej ustanowił go patronem roku 2021.

Tadeusz Różewicz przyszedł na świat w 1921 r. w Radomsku jako syn urzędnika sądowego, jeden z pięciorga rodzeństwa. Od dziecka zafascynowany był literaturą, którą poznawał razem ze starszym bratem Januszem. Po nieudanym egzaminie do liceum pedagogicznego (przyszły poeta oblał egzamin ze śpiewu) zdawał do liceum leśnego oraz szkoły marynarki handlowej. Nie dowiemy się jednak nigdy, jak potoczyłyby się losy Różewicza leśnika czy Różewicza marynarza. U progu dorosłości przyszłego poety wybuchła bowiem II wojna światowa.

Mam dwadzieścia cztery lata
Starszy brat miał duży wpływ na życie Tadeusza. Przed wojną zachęcał go do studiowania poezji Juliana Tuwima, Bolesława Leśmiana czy Juliana Przybosia. W czasie wojny wciągnął go do partyzantki Armii Krajowej. Zaprzysiężony w wieku 21 lat „Satyr" (tak brzmiał pseudonim Tadeusza) rok później rozpoczął walkę z bronią w ręku. Cały czas pisał również wiersze, opowiadania, artykuły publikowane w powstańczym periodyku „Głos z Krzaka", które następnie złożyły się na jego debiutancki tom „Echa leśne". Umieszczone w nim i spisywane na bieżąco wojenne wspomnienia przełożone na język literatury zaskakują różnorodnością. Młody poeta, opisując okrucieństwo wojny, potrafił zachować w sobie zachwyt pięknem natury i chroniącym partyzantów lasem, który stawał się dla niego przestrzenią wolności i bezpieczeństwa. Pierwsze wiersze zaczął również publikować jego brat. Janusz nie przeżył jednak wojny. Aresztowany przez gestapo zginął w 1944 r.

Czas walki i służba w partyzantce odcisną się na lata w wierszach Różewicza. Utwory pochodzące z powojennego tomu „Niepokój", takie jak „Lament", „Matka powieszonych", „Ocalony", są jednymi z najbardziej wstrząsających prób zapisu wojennego doświadczenia w literaturze polskiej, a manifestem całego pokolenia staną się słowa:
Mam dwadzieścia cztery fata
Ocalałem
Prowadzony na rzeź.

Pokolenie zarażone życiem
Krytykom nazywającym jego równolatków pokoleniem zarażonym śmiercią Tadeusz Różewicz odpowiadał, że byli oni raczej zarażeni życiem i głodni normalności. Sam prosto z Częstochowy, w której zastał go koniec wojny, na zaproszenie Juliana Przybosia ruszył do Krakowa pociągiem towarowym, z kilkoma zeszytami wierszy w ręce. Podróż na krótkiej trasie po wojennych zniszczeniach trwała ponad 12 godzin. Prosto z pociągu poeta pędem ruszył na spotkanie z przyszłością do redakcji „Odrodzenia" i oczekującego go Przybosia. Z nadzieją, chociaż bez bagażu i pieniędzy.

W Krakowie Różewicz zamieszkał w słynnym Domu Literatów przy ulicy Krupniczej. Rozpoczął studia historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jeszcze w latach 40. opublikował tomy „Niepokój" i „Czerwona rękawiczka". Jego wiersze wyróżniały się skrajną prostotą i kondensacją znaczeń. Potrafił w zaskakujący sposób korzystać z niepoetyckiego języka, tworząc najwyższej jakości poezję, zawierającą tyle samo znaczeń w tym, co powiedziane, jak i w milczeniu i ciszy wybrzmiewających między wersami.

Po początkowym zachwycie, mocnym debiucie i sukcesie literackim czekało poetę jednak kilka ciężkich lat. Jego poezja, nie spełniając socrealistycznych standardów, coraz częściej podlegała negatywnej ocenie - zarówno krytyków, jak i „życzliwych" czytelników, piszących listy do periodyków, w których publikował. Coraz częściej jego wiersze, chociaż na osobności chwalone, nie były przyjmowane do druku. W 1950 r. Różewicz wyprowadza się na roczne stypendium do Budapesztu, skąd pisze reportaże. To pomaga mu zdystansować się do sytuacji w Polsce i podjąć decyzję: nie wróci już do Krakowa i nie skończy studiów.

Kolejnym przystankiem na trasie Różewicza był Górny Śląsk i Gliwice, w których jego żona Wiesława otrzymała pracę i mieszkanie. Rodzina żyje tam w biedzie. W jednym mieszkaniu gnieżdżą się młode małżeństwo z dwójką dzieci oraz matka i teściowa poety. Sam Różewicz nie potrafi znaleźć pracy, stopniowo wycofuje się z życia literackiego. Na list Juliana Tuwima, w którym ten pyta: „Ale, na miłość Boską, co Pan robi w tych Gliwicach...", odpowiada: „Co robię? Żyję...". Z Górnego Śląska Różewicz wyprowadzi się I dopiero w 1968 r. do Wrocławia, w którym zostanie już do śmierci.

Nasza mała stabilizacja
Sytuacja poety zmienia się w czasie odwilży, kiedy Różewicz stopniowo zwraca się w stronę teatru. W 1960 r. na łamach „Dialogu" publikuje „Kartotekę", która staje się najważniejszym polskim powojennym utworem dramatycznym. Główna postać - leżący w łóżku mężczyzna -  przyjmuje odwiedziny kolejnych gości wchodzących bez zaproszenia do jego mieszkania. Zmieniają się jego imiona, zmienia się jego tożsamość - tym, co pozostaje, jest bierność wobec otaczającego go świata, niemożność podjęcia działania w rzeczywistości, w którą został wrzucony. Tu mają początek charakterystyczne dla wszystkich utworów teatralnych pisarza: absurd, łączenie poszczególnych scen i fragmentów techniką kolażu oraz postać antybohatera - głównej postaci, która wbrew tradycji zamiast działać, leży, daleka od heroizmu i patosu.
Doświadczona zarówno wojną, jak i życiem w stalinowskim reżimie nie nadaje się już na   bohatera   dramatów  według starego wzorca. Tadeusz Różewicz wydaje się pewien: świat się zmienił, więc i dramat musi się zmienić. Widoczne jest to również w kolejnych wielokrotnie wystawianych utworach pisarza, takich jak: „Grupa Laookona", „Stara kobieta wysiaduje", „Do piachu", „Pułapka", „Świadkowie albo nasza mała stabilizacja".

„Kartoteka" w twórczości Różewicza powróci jeszcze w 1992 r. Posłuży wtedy jako materiał do „Kartoteki rozrzuconej". Pojedyncze sceny, dopisane fragmenty i teksty pochodzące z ówczesnych mediów wymieszane w tekście stworzą nową jakość. Tadeusz Różewicz wszedł wtedy w teatrze w nurt postmodernizmu, stając się tym samym ważnym twórcą kolejnej literackiej epoki.

Śmietniki
W duchu postmodernistycznym funkcjonują również Różewiczowskie śmietniki. Pojęcie to w jego karierze początkowo odnosi się do wyboru obszaru poetyckich zainteresowań. Jak sam pisze w latach 60.: „Poeta śmietników jest bliższy prawdy niż poeta chmur, śmietniki są pełne życia, niespodzianek". Następnie zaczynają być również znaczące w kontekście poszukiwań formalnych poety, który w 1992 r. publikuje tom „Płaskorzeźba", zawierający teksty funkcjonujące w dwóch formach: w postaci oficjalnych/drukowanych wersji oraz wielokrotnie poprawianych i zarysowanych rękopisów. W ten sposób autor łączy ze sobą to, co gotowe, i to, co jest zapisem procesu twórczego, prywatne pisanie z publiczną publikacją. Ratuje notatki i brudnopisy przed wyrzuceniem do kosza.

Technika łączenia treści pochodzących z różnych porządków jeszcze bardziej widoczna jest w zbiorze „Przygotowania do wieczoru autorskiego" oraz nagrodzonym w 2000 r. Nagrodą Literacką NIKE tomie „Matka odchodzi". W nich poeta łączy ze sobą teksty pisane wierszem i prozą, literaturę z dokumentacją, obraz ze słowem, tworząc nieoczywiste montaże materiałów, kalejdoskopy znaczeń. W wydanym już po śmierci Różewicza w 2014 r. zbiorze „Śmietnik" opublikowane zostają pozostałe po nim teksty, fragmenty oraz zdjęcia. Na umieszczonym tam cyklu fotografii z 1989 r. widzimy jednego z najsłynniejszych polskich poetów, laureata licznych nagród literackich, wyrzucającego śmieci przed swoim domem w zabawnym, nieporządnie zapiętym ubraniu.

Jak wspomina fotograf Adam Hawałej, ich spotkanie odbyto się praktycznie bez słów. Zaproszony przez poetę przyjechał z aparatem, uwieczniając go bez jakichkolwiek wskazówek czy wyjaśnień, co się dzieje, w jakim celu i z jakiego powodu te zdjęcia powstają. Pod koniec spotkania Tadeusz Różewicz usiadł zadowolony na pobliskiej ławce. Z rozbrajającym uśmiechem na twarzy.

Tytuł oryginalny

Uśmiech poety

Źródło:

„Przegląd” nr 4/18.01