„Gallery of Modern heArt” w Teatrze Papahema w Białymstoku. Pisze Jerzy Doroszkiewicz w Kurierze Porannym.
Antysemityzm, rasizm, wychowanie dzieci, ale też poszukiwanie tożsamości płciowej i wreszcie rola sztuki i artystów składają się na wizualną podróż przez galerię ożywionej formy Teatru Papahema. A dokładniej - „Gallery of Modern heArt”.
Bo przecież historia jest nauczycielką życia. Zatem historia malarstwa też może nam wiele powiedzieć, nie tylko o przeszłości, ale też odnieść się do teraźniejszości. Wszak jeden obraz wart jest podobno tysiąca słów. Może właśnie dlatego młodzi twórcy autorskiego teatru – Teatr Papahema próbując ożywiać mniej i bardziej znane obrazy chce rozmawiać ze współczesnością. A że nie on pierwszy przecież wpadł na ten pomysł, zatem za przewodnika w swojej galerii uczynił Banksy’ego – tajemniczego twórcę street artu, który w Londynie potrafił wtargnąć do galerii, zostawiać swój ślad na ulicach czy symbolicznie zniszczyć wylicytowane za grube miliony własne dzieło.
Ta historia zaczyna się od Mona Lisy. Płótna ikonicznego, wizerunku który wdarł się i przenicowany został przez pop kulturę i poniekąd zatoczy koło. Ale zanim to nastąpi, widza czeka szereg niespodzianek. Niespodzianek pokazanych w bardzo intymnej przestrzeni, niespodzianek wykorzystujących nie tylko grę żywych aktorów z ruchomymi i bardzo pomysłowymi wizualizacjami, ale też choćby kilka chwil spędzonych w teatrze cieni. Wszak nie od dziś wiemy, że absolwenci Wydziału Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej z tego rodzaju sztuką nie mają problemów, podobnie jak z użyczeniem głosu szczurowi-lalce. A w tej opowieści to wszystko ma sens i pojawia się w odpowiednich momentach. W dodatku pulsuje w rytm nieco mechanicznej, często niepokojącej muzyki elektronicznej podpisanej wspólnie przez Nataszę Topor i Dariusza Chocieja. Muzyki, w której czasem odzywają się głosy przeszłości – tak jak w scenie z „Żydówką z pomarańczami” Aleksandra Gierymskiego. Jednej z najmocniejszych scen tego spektaklu. Od „wygumkowania” Żydówki, poprzez obelżywe bazgroły na murach „pasożydy”, upadek obrazu, zamieniającego się w mur getta, na którym Banksy – przewodnik po tejże galerii, wymaluje sławną karuzelę uwiecznioną w wierszu Czesława Miłosza „Campo di Fiori”. A on sam, uosobiony przez świetnie poruszającego się Mateusza Trzmiela – niczym współczesny człowiek ulicy, z piłką do koszykówki, zamaskowany, w kapturze, może wzbudzać strach – zwłaszcza u tych, którzy czują się wykluczeni, słabsi, napiętnowani. Tak jak napiętnowana była wspomniana w kolejnej scenie spektaklu Ida Kamińska.
Interakcja pomiędzy Pauliną Moś wtrącającą jako Sylvia von Harden niemieckie słówka i Pawłem Rutkowskim, Stańczykiem, który czasem mówi językiem kabaretu, a czasem Wyspiańskiego z „Wesela” to następny świetny pomysł twórców. Bo tym razem Helena Radzikowska, czwarty twórca papahemowego kwartetu, przede wszystkim gra ciałem, tworzy wspomniany teatr cieni, zatraca się w obłąkanych pląsach Murzynki, przed którą symbolicznie gaszą światło jakby wykluczając ją ze świata białych ludzi. I wreszcie, jako Wolność wiodąca lud na barykady porywa pozostałych uczestników spektaklu do wspólnego zrywu jednocząc się z dziennikarką, Banksy’m i Stańczykiem we wspólnym tańcu wolności. Ale też w jakiś sposób w tańcu chocholim, z którego przebudzeniem będzie właśnie sztuka owego Banksy’ego - współczesna. Tak jak my – współcześni widzowie. Osaczani przez antysemityzm, rasizm, ksenofobię, niezrozumienie odmienności tożsamości płciowych miotamy się. A co podpowiada Teatr Papahema? Że czasem warto pójść na barykady, zaryzykować, by świat był lepszy.
„Gallery of Modern heArt” zobaczyć warto, przeżyć i przemyśleć. I nawet kiedy poruszone w niej tematy znamy na co dzień z mediów, z polaryzacji poglądów, cóż szkodzi raz jeszcze uruchomić umysł tylko i wyłącznie na własny rachunek.