Reżyserka stara się wraz ze studentami stworzyć świat małych wariactw, niegroźnych anomalii, których pełna jest nasza rzeczywistość, ale ani na chwilę z nich nie drwi - o spektaklu dyplomowym "Zwyczajne szaleństwa" w reż. Elżbiety Czaplińskiej-Mrozek w Teatrze PWST we Wrocławiu pisze Marta Bryś z Nowej Siły Krytycznej.
Przygotowanie dobrego spektaklu dyplomowego nie należy do zadań łatwych. Profesorowie-reżyserzy wybierają teksty, które ich zdaniem pozwolą młodym zaprezentować warsztat aktorski i stworzyć pełnowymiarowe postaci. I zazwyczaj, niestety, dyplomy takie są patetyczne i groteskowe, bo niedostosowane do wieku, doświadczenia obsady i pozbawione pomysłu. Dyplom "Zwyczajne szaleństwa" w reżyserii Elżbiety Czaplińskiej-Mrozek zaprzecza tej tendencji. Moda na tekst Zelenki utrzymywała się w Polsce w zeszłym sezonie, przynosząc mniej lub bardziej udane inscenizacje. Tekst o melancholijnym pechowcu everymanie otoczonym niegroźnymi wariatami dnia codziennego (przyjaciel, matka, ojciec, prawie ex-dziewczyna, sąsiedzi) trafnie diagnozował rzeczywistość, w której szaleństwo domaga się nowej definicji. Czaplińska-Mrozek najwięcej uwagi poświęciła aktorom, dzięki czemu każda postać jest perfekcyjnie określona, zobrazowana, ale nie przerysowana. Jakub Firewicz (Pio