Być w Sopocie i nie wstąpić choćby na jeden wieczór do Teatru Atelier, nie uchodzi. Tym bardziej, że nowy spektakl dopiero co miał tu swoją premierę (notabene polską prapremierę). "Do dna" - przedstawienie, które reżyser, Andre Ochodlo, skomponował z dwóch jednoaktówek rosyjskiej autorki, Ludmiły Pietruszewskiej, mnie zachęciło do oglądania go jeszcze raz, i jeszcze. A to już dużo. Przy czym powiem od razu, że to nie jest Bóg wie jaki genialny spektakl. Ot, taka sobie zwyczajna rzecz, o zwyczajnych ludziach, którzy opróżniają włoskie Cinzano flaszka po flaszce aż do dna. Rzecz dzieje się w Rosji, na oko sądząc w latach 70., ale nie to jest najważniejsze. Liczą się rozmowy tych półprzytomnych, upojonych alkoholem facetów i popijających dość mocno kobiet. Nie, to nie jest sztuka o nałogu. Nie. Raczej o schodzeniu do swojego własnego dna, o zwykłym strachu, o tym, że na pogrzeb własnej matki nijak nie można zdążyć, o lęku - co będzie
Tytuł oryginalny
Zwyczajna rzecz
Źródło:
Materiał nadesłany
Głos Wybrzeża nr 185