Nazywam się Imre Kalman. Imre, a nie jakiś tam... Emmerich. Jestem w końcu stuprocentowym Węgrem. Węgierskim Żydem dokładnie. Urodziłem się 24 października 1800... nieważne którego - było, minęło. Urodziłem się nad Balatonem. Tam gdzie teraz jeździcie bawić się i pić wspaniałe wina "Badacsony" - w imieniu Kalmana zwierza się Jan Nowicki w Gazecie Krakowskiej.
Przyszedłem na świat nocą. Ojciec twierdził, że przeddwunastą, matka, że po dwunastej. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.Ważne, że nocą. Chyba dlatego jestem absolutnie bezbarwną postacią. W młodości godzinami siedziałem przy fortepianie. Chciałem być sławny jak wasz Chopin, jak Bach, Beethoven. Kochałem Schumanna. Ale niestety, któregoś dnia bębniąc zapamiętale w klawiaturę poczułem straszny ból ręki. Terapia gorącym powietrzem, kąpiele galwanizacyjne, maści z różnych zwierząt i - za przeproszeniem - ryb. Nic nie pomogło. Wirtuoz odjechał na chyżym koniu. Na jego miejsce przyleciał kompozytor, na skrzydłach kalectwa - można powiedzieć. Mój mały palec, lewej dłoni, jest prawie całkowicie sparaliżowany. O graniu mowy nie ma. Ja nawet cygaro - na wszelki wypadek - trzymam w prawej. Lubię swoje "Manewry jesienne", "Króla skrzypków","Hrabinę Maricę", "Bajaderę", ale przede wszystkim kocham "Księżniczkę czardasza". Tę pi�