Dulska uważa, że w życiu można przegapić wiele rzeczy, ale jednej za żadne skarby. Tego nauczyła ją świętej pamięci matka (niech jej ziemia lekką będzie) i całe pokolenia znacznie szlachetniej od niej urodzonych. Otóż premiera w operze to rzecz święta, a niepojawienie się na niej kogoś z towarzystwa usprawiedliwia tylko fakt, iż już ten ktoś puka do rajskich bram. W każdym razie w dniu premiery "Napoju miłosnego" Donizettiego w Operze Krakowskiej zaczęło się u nas wielki szykowanie.
Hanka latała jak w ukropie wyciągając z szafy kolejne suknie mojej małżonki, wietrząc je z naftaliny, której zapach roznosił się po całym domu. Dulska wkładała jedną po drugiej na bezdechu, ale kremówki podjadane w Noworolu i tak dawały o sobie znać, słodko chichocząc. Hanka też uśmiechnęła się pod nosem, za co się jej oberwało, choć po długich staraniach udało jej się wcisnąć na Dulska bordową suknię. Trochę się tym udobruchała, ale zaraz zaczęły się krzyki: "Gdzie moje rękawiczki?", "Przynieś szybko białą woalkę i złoty pierścionek po babci". A na koniec było nieśmiertelne "Hesia, Mela do gam". Gamy były oczywiście ostatnią sprawą, o jakiej myślały nasze córki. Bo one też szykowały się na przedstawienie. Hesia wycinała w dżinsach dziury wielkości piłki, a Mela kupiłakrótką, różową spódniczkę, której nie powstydziłby się króliczek Playboya. Dulska, gdy to zobaczyła, była bliska zawału, ale szybko przywołał