"Noce sióstr Brontë" w reż. Bożeny Suchockiej w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
Zaczyna się od przemarszu całego rodzeństwa, krokiem energicznym, szybkim, a nawet półbiegiem, po skosie, z prawej do lewej i na odwrót, z kulisy w kulisę. Co to ma znaczyć? Po co ta defilada? Pokaz dyscypliny na prowincji w wiktoriańskiej Anglii? Obraz reżimu na plebanii starzejącego się pastora Bronte? A może wewnętrzny galop, który siostry podejmą w ucieczce przed szarością dnia, biedą i bratem alkoholikiem? Pogoń za marzeniami, miłością, sławą, pozostawieniem po sobie mocnego śladu? Scena w tym spektaklu wysuwa się ku widowni, na podłodze dzielącej ją od pierwszego rzędu znajduje się murawa - to tutaj Emily Jane będzie się oddawać rytuałom bratania z naturą, a Branwell notować jej gorączkowe zdania, opisujące pejzaż wokół Wichrowych Wzgórz. Siostry będą paradowały ze swoimi skrzyneczkami do pisania, starannie wykorzystywały papier, pokrywany wciąż nowymi zapisami, ale wypełniały codzienne obowiązki: szycie nowych koszul dla ojca