"Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.
Coraz częściej można zaobserwować zjawisko pewnej unifikacji teatru, polegającej na tym, że na wielu scenach grana jest ta sama sztuka. Tak było na przykład z tekstami Sarah Kane, a ostatnio namnożyły się inscenizacje "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie", i pewnie wkrótce trudno będzie u nas znaleźć teatr, który nie grałby tej czeskiej sztuki Petra Zelenki. O czym to świadczy? Moim zdaniem o lenistwie teatrów. Bo, po pierwsze: nie ujmując nic tekstowi Zelenki, trzeba jednak powiedzieć, że sztuka jest w pewnym sensie samograjem, gdzie reżyser nie musi się aż tak bardzo natrudzić, a teatr nie musi dysponować zespołem składającym się z tuzów aktorskich. Po drugie: teatrom - jak widać - nie bardzo chce się poszukiwać nowych ambitnych sztuk i ryzykować ich wystawienie, więc przejmują z "rąk do rąk" rzecz sprawdzoną już gdzie indziej. Nie mówiąc o tym, że teatry mogłyby przecież sięgać do bogactwa dramaturgicznego zawartego w naszej rodz