W ten oto niespodziewany sposób nasz dawny świat, Droga Madeleine, nagle zniknął, a my - nawzajem od siebie odizolowani ujrzeliśmy się na podobieństwo rozproszonych monad, skazanych - w zależności od tego, jacy naprawdę jesteśmy - na lepsze bądź gorsze towarzystwo... nas samych - pisze Patryk Kencki w nowym felietonie z cyklu "Listy polskie" w portalu Teatrologia.info.
Katastrofa nadeszła niespodziewanie, ale też korzystając z zupełnie innej, niż moglibyśmy się spodziewać scenografii. Kiedy piszę te słowa, za oknem nie majaczy ponure, brunatne niebo, jak w w opowiadaniu Olgi Tokarczuk zatytułowanym "Próba generalna", ale promienieje wiosenne słońce. Na ulicach, placach i skwerach jaśnieją żółcień, błękit, zieleń, róż i biel. Zaiste byliśmy zarozumiali, wyobrażając sobie, że wraz z ciosem zadanym naszej cywilizacji muszą nad ziemią zawisnąć ciemności, roślinność zwiędnąć, a wszelkie stworzenie skryć się w głębokich jamach. Tym zaś czasem to nam przyszło ukryć się w domostwach, a natura - uwolniona od ciężkiego jarzma - rozkwita na wszelkie sposoby. Głęboko ufam, że ten nasz koniec świata jest tylko czymś w rodzaju udzielonej nam lekcji, taką katastrofą na próbę i że jeszcze dane nam będzie wieść nowe życie. Jeśli teraz jednak będę wyobrażał sobie prawdziwy kres ludzkości