Niezwykle rzadko zdarzają się role tak intensywne, czyste, szlachetne. Po 13 latach od premiery Maja Komorowska znów zagra Winnie w "Szczęśliwych dniach" Samuela Becketta w warszawskim Teatrze Dramatycznym
Mam przed oczami sceny z "Ostatniej taśmy" w warszawskim Teatrze Studio i Krappa Tadeusza Łomnickiego. Zasiadał nad szpulowym magnetofonem, by posłuchać "tego żałosnego kretyna, którego trzydzieści lat temu uważał za siebie". Rękami zagarniał nie tylko stół, ale całą scenę. Patrzył niewidzącymi oczami, mówił chrapliwie jak w ostatniej godzinie. A chwilę wcześniej była słynna etiuda zjedzeniem banana i charakterystyczne słowo "szpuuula", wypowiadane przez aktora lekko, jakby ubyło mu owych trzydziestu lat. Cud transformacji, która dotyka nie tylko zewnętrznego portretu bohatera, ale i tego, co ukryte. Aktorski geniusz wyzwolony ze wszelkich zobowiązań. Role w repertuarze Beckettowskim uchodzą słusznie za trudne do granic wytrzymałości. Autor "Czekając na Godota" nie tworzy przecież tylko dramatów, nie buduje samej literatury. Są słowa, słowa układają się w pourywane, powtarzające się ciągi zdań, mantrę skojarzeń, obłęd