"Oto nadchodzi koniec świata". Zdanie rozpoczynające "Małą apokalipsę" T. Konwickiego mogłoby posłużyć jako motto najnowszej inscenizacji w kaliskim teatrze - "Wiśniowego sadu" A. Czechowa. Sztukę tę często określano mianem dekadenckiej, tym razem chce się powiedzieć - to katastrofizm.
Reżyser Jan Buchwald starał się wydobyć, jak myślę, to, co w dramacie Czechowa było uniwersalne, przywołując jednocześnie kontekst końca wieku XX. Takie w każdym razie można odnieść wrażenie. Sylwetki bohaterów są jak gdyby programowo "papierowe", tak jak "papierowy", płaski jest współczesny świat. Prawie nikt nie jest pokazany na serio, co po części wykracza poza granice dwuznaczności, którą autor uczynił główną cechą stworzonych przez siebie postaci. I tak chociażby Raniewskiej (Daniela Popławska), osobie lekkomyślnej, naiwnej brak wewnętrznego ciepła, którym z reguły reżyserzy obdarzają tę bohaterkę, szczerej nostalgii. Na marginesie trzeba zaznaczyć, że publiczność zgotowała owację pochodzącej z Kalisza poznańskiej aktorce. Jarosław Witaszczyk, odtwarzający Łopachina, postać złożoną, rozdartą, momentami akcentuje tę złożoność aż zanadto, szczególnie w sferze ruchu scenicznego. Jakiś dziwny i nieprawdziwy jest równ