- W czasach, kiedy sam żyłem w trudnych warunkach, mogłem o tym opowiadać. Odkąd należę do warstwy średniej - ludzi dobrze sytuowanych, którzy zdobyli pozycję - opowiadam o takim świecie i lękach, które są także moimi lękami - rozmowa z niemieckim reżyserem Thomasem Ostermeierem w miesięczniku Teatr.
IWONA UBERMAN Pańskie spektakle są w większości inscenizacjami klasycznych sztuk teatralnych - dawnych mistrzów, jak Szekspir czy Ibsen, i współczesnych dramatopisarzy, takich jak Sarah Kane lub Lars Norén. W dzisiejszym teatrze przeważa jednak inny trend. Grane są adaptacje sceniczne powieści i filmów, kolaże różnych utworów, teksty pisane dopiero podczas prób. Co Pana interesuje w tradycyjnych dramatach? Dlaczego jest Pan im nadal wierny? THOMAS OSTERMEIER Ja sam określiłbym to następująco: po dwudziestoletnim okresie dekonstrukcji - a najlepsi przedstawiciele teatralnej awangardy dekonstruktywizmu, tacy jak Frank Castorf, René Pollesch, Christoph Marthaler oraz zmarły Christoph Schlingensief, są tutaj w naszym mieście - uważam się za kogoś, kto stoi przed sztukami rozbitymi przez dekonstruktorów na drobne kawałki. Dalsze tłuczenie tych kawałków nie ma sensu. Dlatego staram się pozbierać skorupy i złożyć je na nowo w jedną całość, ale tak