Złudzenia i nadzieje rozsypują się jak domek z kart już w pierwszych scenach - o "Poskromieniu złośnicy" w reż. Szymona Kaczmarka w Teatrze Wybrzeże pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.
Po "Poskromieniu złośnicy" Szymona Kaczmarka można spodziewać się wiele. Raz, że młody reżyser przyjeżdża na Wybrzeże, by w ramach projektu "Wyspa pełna krzyków" interpretować teksty twórców elżbietańskich; dwa, że to cykl tajemniczych spektakli "zerojedynkowych" granych blisko widza w intymnej, ascetycznej przestrzeni; trzy, że program zachłannie rości sobie pretensje do przewrotnej interpretacji, inspirującej się zabawą słowną, grą znaczeń i symboli popartych tłumaczeniem angielskiego tytułu "The Taming of the Shrew". Złudzenia i nadzieje rozsypują się jak domek z kart już w pierwszych scenach gdańskiej realizacji. Kaczmarek wyszedł z założenia, że każdy zna szekspirowską wykładnię "Poskromienia złośnicy". To kiepski punkt wyjścia, bo ignoruje tę grupę, która oprócz tekstu zna też wybitną realizację Krzysztofa Warlikowskiego z Teatru Dramatycznego w Warszawie sprzed jedenastu lat, przypominaną zresztą niedawno na antenie TVP Kul