"Niebezpieczne związki" Hamptona nie są dramatem na miarę "Ryszarda III", ale to nie znaczy, że tej - z pozoru błahej - sztuki nie należy wystawiać albo że nie wydaje się ona dramatyczna. To zależy w dużym stopniu od inscenizatora, reżysera, od tego - jak się tę powieść sfilmuje lub wystawi: ów dramat namiętności i szalonej, karkołomnej gry uczuć i namiętności. O tę właśnie - karkołomną - grę tu idzie. O nią przede wszystkim. Inscenizatorzy teatralni traktują "Niebezpieczne związki" powstałe przecież na kanwie głośnej powieści Choderlosa de Laclosa jako utwór o wyrafinowanej grze między markizą de Merteuil a Valmontem, której konsekwencją jest lawina nieszczęść, jakie spadają na pozostasłych bohaterów wplątanych w nieludzką zabawę tych dwojga, głównie zaś na panią de Tourvel, Cecylię i kawalera Danceny. Jedynie matka Cecylii Volanges, a szczególnie ciotka hrabiego de Valmont - pani de Rosemonde - stoją raczej na uboczu, aczk
Tytuł oryginalny
Zło wcielone w mistrzowskich grach
Źródło:
Materiał nadesłany
Kultura nr 10